poniedziałek, 13 grudnia 2010

Przypowieść o róży

W pewnym ogrodzie było wiele kwiatów, które prześcigały się który z nich prędzej i efektowniej zakwitnie. Pierwsze były białe przebiśniegi i fioletowe krokusy, które dumnie powitały przedwiośnie. Ale one szybko przekwitły i kiedy słońce świeciło coraz silniej, nadeszła pora niezapominajek i narcyzów. Kiedy zaś one straciły swoje piękno, zaczęła się prawdziwa rewia mody. Oszałamiające lilie, pachnące bzy, czerwone maki i wiele innych kwiatów sprawiły, że w krótkim czasie cały ogród wyglądał jak tęcza i tylko w kącie stała samotnie róża wypuszczająca dopiero mały pączek.
- Popatrzcie, to jakaś niedorozwinięta róża - powiedziała z pogardą lilia i zakołysała dumnie swoimi kwiatami
- Taki niewydarzony kwiat to zakała naszego ogrodu - zawtórował jej czerwonokrwisty mak
- Nie zwracajmy uwagi na tą szkaradę, my -prawdziwe piękno tego ogrodu powinniśmy trzymać się razem - odparł fioletowy irys.
I tak mijały dni. Kwiaty ogrodu kąpały się w promieniach słońca i już nikt nie pamiętał o samotnej róży, której pąk nadal był zamknięty.
Jednak pewien sierpniowy dzień był inny niż zwykle. Po upalnym popołudniu niebo nagle pokryło się czarnymi chmurami zakrywając słońce. Po chwili zaczęły spadać na ogród ciężkie krople deszczu, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu rozpętała się burza. W pewnym momencie kroplom deszczu towarzyszyć poczęły białe kulki gradu.
Po kilku minutach było już po wszystkim.
Ogród był nie do poznania: lilia z połamanymi i poszarpanymi kwiatami już nie była tak dumna, raczej chciała się schować ze wstydu. Mak całkiem został ogołocony z płatków i tylko kikut makówki sterczał z jego łodygi. Irys przygiął się do ziemi i wyglądało na to, że już się nie wyprostuje.
A róża?
Nadal trwała ukrywając bezpiecznie w pąku swój kwiat.
Na następny dzień zaświeciło słońce i w jego blasku nieoczekiwanie otworzył się pąk czerwonej róży, której płatki starannie formowane w przeciągu długiego czasu zachwycały swym pięknem i harmonią kształtów. Woń, jaka się wydzielała z serca róży upajała wszystkich, którzy zwiedzali ogród.
- Jaka piękna róża, jest prawdziwą królową tego ogrodu - powiedział właściciel do swej żony kiedy spacerowali wśród roślin popołudniową porą - a wydawało się, że już nic z niej nie będzie...popatrz, jest wprost doskonała
- Masz rację, ale nie dziw się temu, bo widzisz: wszystko, co doskonałe dojrzewa powoli...

Por. Malachiasz 3,13-22

środa, 8 grudnia 2010

Będziesz miłował siebie samego.

Kolejny dzień, jeden z tych trzydziestu tysięcy dni przeciętego ludzkiego życia. Idzie się do szkoły/pracy, potem do sklepu/banku/fryzjera, potem do domu. Wszędzie napotykamy ludzi, od których spodziewamy się przede wszystkim rzeczy oczywistych, mianowicie że nauczyciel będzie uczył, sprzedawca sprzeda, a fryzjer ostrzyże. Ale oczekujemy podświadomie czegoś jeszcze: życzliwości, uprzejmości, a przede wszystkim miłości. Oczekujemy tego przede wszystkim od osób najbliższych i dobrze, jeśli w rodzinie jest miłość. Jednak często tej miłości tam po prostu nie ma.

Słowa. Otaczają nas miliony słów. Ludzie bez przerwy mówią w radio, telewizji. Czytasz je w gazetach, książkach i internecie. Ale na pewne, najważniejsze w życiu słowa czekasz bezskutecznie. Słowa miłości.

W sztuce Samuela Becketa "Czekając na Godota" dwaj główni bohaterowie bezskutecznie czekają na tajemniczą postać, która z nazwy przypomina Boga. A Bóg jest miłością. Czyli czekają na miłość. Ale ta miłość nie przychodzi. Owszem, są jacyś posłańcy, którzy dają złudną nadzieję, że Godot jest blisko, że wkrótce nadejdzie. Ale oni odchodzą i pozostaje pustka.
Ile razy cieszyłem się, że poznając kolejną dziewczynę znajdę tak długo oczekiwaną miłość. Czasem przez krótką chwilę łudziłem się, bo chciałem się łudzić, że oto koniec moich poszukiwań, że oto znalazłem długo oczekiwaną miłość. Może czekałem na odpowiednie słowa, gesty. Może byłem gotów takie słowa i gesty wykonać w stronę tej dziewczyny. Ale one kolejno odchodziły niczym posłańcy Godota. Pozostawała pustka.

Przykazanie miłości, jakie dał nam Bóg już w Starym Testamencie jest trójwarstwowe:
1. Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił
2. A bliźniego swego
3. Jak siebie samego
Z tych wszystkich trzech części to ostatnie zdaniem Boga jest oczywiste i nie trzeba się nad nim długo rozwodzić. Przecież wszyscy kochamy samych siebie, chcemy dla siebie jak najlepiej, a najlepiej szczęścia. To samo miał na myśli św. Paweł kiedy pisał "przecież nikt nigdy nie odnosił się z nienawiścią do swojego ciała".
Ale dla wielu ludzi żyjących w naszych czasach miłość siebie samego nie jest taka oczywista, a często jest wypaczona. Wielu szuka szczęścia w nałogach, a nałogiem może być wszystko, co niesie ze sobą jakiś ładunek przyjemności, czyli namiastkę szczęścia, czyli namiastkę miłości. Niektórzy wbrew jakby naiwnym słowom św. Pawła targają się na swoje życie, nienawidzą swojego ciała, uważając np. że jest za grube (anoreksja)
Szpitale psychiatryczne są wypełnione ludźmi, o których tak napisał pewien duchowny: "Nęka mnie bezdenna rozpacz chorego z braku miłości, opatrzona budzącą grozę diagnozą psychiatryczną". Znajomy psycholog opowiadał mi o pewnym pacjencie, który na pisance wielkanocnej zamiast kwiatków lub szlaczków zacytował słowa piosenki Beatlesów: "All you need is love". Tak, wszystko czego potrzebujesz, wszystko, czego potrzebujemy to miłość.Ale gdzie ona do licha się ukryła?

Wspomniane wyżej trójwarstwowe przykazanie miłości zaczyna się jakby od środka,od nas i odnosi się do nas, a potem wypływa na zewnątrz ku ludziom i Bogu odnosząc się do nich.
Budda powiedział kiedyś "jeśli nie znajdziesz czegoś w sobie, to gdzie będziesz tego szukał?"
Ludzie nie znajdując w sobie miłości szukają jej na zewnątrz. A ponieważ miłość to wszystko, czego potrzebujemy, tym bardziej te poszukiwania są dramatyczne i gwałtowne. Namiastki miłości można dostać za pieniądze w postaci różnych towarów i usług, ale to nasyca tylko na chwilę jak woda morska. I im więcej pijesz tej wody, tym większe masz pragnienie.
Dlaczego niektórzy ludzie dają się omamić słodkim słowom fałszywej miłości i akceptacji uwodzicieli, werbowników do sekt, niektórym sprzedawcom chcącym wcisnąć nam swój towar? Dlaczego wiele kobiet chętnie ogląda mydlane opery, czy telenowele w których romans goni romans? Wszędzie tam słyszy się słowa, za jakimi tęsknimy, które chcielibyśmy usłyszeć, ale całkowicie bezinteresownie, tak po prostu.

Stwierdziłem, że mam tego wszystkiego powyżej lewego ucha. Nikt nie chce mi powiedzieć, że mnie kocha? Mam czekać całe życie na te nędzne ochłapy cudzych słów? Mam się karmić namiastkami? Mogę czekać bezskutecznie całe życie, mogę biegać od człowieka do człowieka żebrząc o gest czy słowo, mogę wydać wszystkie swoje pieniądze, czas i talenty dla złudnej nadziei miłości jakiejś kobiety, czy jakiegokolwiek innego człowieka i nigdy przenigdy nie ogrzać się w cieple miłości.
Poza tym jest dla mnie oczywiste, że w ludziach miłości po prostu nie ma i nie należy jej tam szukać.
Przepraszam za porównanie, ale kiedy spotyka się dwoje ludzi bez miłości, to choćby nie wiem jak się starali i nie wiem co robili, to rachunek jest prosty: dwa zera to dalej zero. I nawet gdyby spotkało się sto, czy tysiąc ludzi bez miłości w sercu, to choćby nie wiem jak głośno się bawili, wypili nie wiem ile alkoholu, to sto czy tysiąc zer nadal daje w sumie zero.

Adwent który niedawno się zaczął, sugeruje w swojej nazwie, że czekamy na narodziny Boga. My nie jesteśmy jak ci bohaterowie sztuki Becketa, którzy czekali bezskutecznie: Bóg naprawdę przyszedł i nadal przychodzi do naszych serc. Bóg jest miłością i chce zamieszkać w naszych sercach jako miłość. On sam uzdalnia nas do wypełnienia trójwarstwowego przykazania miłości. Bez Niego jesteśmy puści, jesteśmy bezwartościowi jak zera.
Bóg uzdalnia nas do bezinteresownej miłości samych siebie. Od siebie trzeba zacząć, potem ta miłość będzie promieniować na zewnątrz. Miłość samego siebie nie jest narcyzmem, przeciwnie - jest warunkiem koniecznym do tego, by zacząć kochać ludzi i Boga.
Świat jest pełen nieszczęśliwych ludzi, którzy usiłują kochać innych bez kochania samych siebie. Prawo miłości jest jasne - będziemy kochać innych tak jak kochamy samych siebie. Ni mniej ni więcej.

Wszystko zaczyna się od Boga. To Bóg pierwszy mnie umiłował przez sam fakt stworzenia mnie i posłania na ten świat. Gdyby mnie nie kochał, nie stwarzałby mnie. Jego miłość jest bezwarunkowa i tą miłością mogę kochać najpierw siebie, a potem dzielić się tą miłością z innymi chcąc dla nich tego samego dobra, jakie pragnę dla siebie.

Słowa, na które bezskutecznie czekałem całe życie zostały wypowiedziane już dawno przez Boga. Są to słowa miłości zapisane na kartach Biblii. Są one skierowane do każdego człowieka.
I gdybym miał odbić te słowa miłości za pomocą jakiegoś lustra i skierować najpierw na siebie, a potem na każdego napotkanego człowieka, sformułowałbym je następująco: (skieruj te słowa do siebie, wypowiedz je we własnym imieniu do siebie, bo jesteś jedyną osobą, która może to powiedzieć bez skrępowania i zobowiązań. Gdyby to powiedział ktoś inny, miałoby jakieś niejasne podteksty. Ale Ty możesz powiedzieć to szczerze, bo jesteś najbliższą sobie osobą, jesteś ze sobą zawsze, sekunda po sekundzie, przez całe życie)

Drogi/Droga ........... , kocham Cię z całego serca. Nie musisz zapracowywać na moją miłość, nie musisz się o nią starać, żebrać o nią. Nie musisz jej zdobywać przez dążenie do idealnego wyglądu, nieskazitelnej figury, idealnych wyników w nauce, prestiżu społecznego, czy wielkiego majątku. Nie musisz nic robić, żeby zasłużyć na moją miłość - masz ją za darmo przez sam fakt Twojego istnienia.
Nigdy więcej nie musisz już żebrać u innych o namiastki miłości poprzez dążenie do idealnego wyglądu, nieskazitelnej figury, wybitnych wyników w nauce, prestiżu społecznego, czy znacznego majątku.
Nigdy więcej nie musisz szukać na zewnątrz tego, co zawsze miałeś w sobie.

Jedna uwaga: miłość do siebie samego nie przerodzi się w narcyzm, w samouwielbienie, jeśli stanie się w prawdzie o sobie, mianowicie tej, że wszystko kim jestem i co mam, wszystkie moje zdolności,wiedzę, ciało, cały urok osobisty zawdzięczam Bogu, rodzicom,  nauczycielom i tak dalej. Zanim zaczniesz uwielbiać siebie jaki to jesteś wspaniały i cudowny, pomyśl, że to wszystko zawdzięczasz Bogu i to Jego zacznij uwielbiać i dziękować Mu za to kim jesteś i co masz. Nie można wstawiać siebie w miejsce należne Bogu.

Istnieją dwie osoby, które zawsze będą Cię kochać: Bóg, bo cały jest miłością i zawsze Cię kochał, oraz ty sam, jeśli tylko zechcesz siebie kochać tą miłością, która od Boga wypływa. Reszta jest niepewna i drugorzędna, bo nie zależy od Twojej woli. Od Twojej woli zależy, czy będziesz innych kochał tak jak Bóg Cię kocha. Czasem ktoś będzie zdolny, aby odwzajemnić Twoją bezinteresowną miłość.
Jeśli masz miłość do siebie, nie będziesz łasy na komplementy, ani nie będziesz się przejmować czyjąś krytyką. Nie zwiodą cię uwodziciele, werbownicy do sekt, reklamy i inne próby manipulacji podsuwające haczyk potrzeby fałszywej akceptacji.
Jeśli masz miłość do siebie, rozpoznasz w ludziach prawdziwe intencje, będziesz wiedzieć, czy ktoś naprawdę kocha, czy tylko chce coś od Ciebie uzyskać.
Jeśli masz miłość w sobie będziesz dbał o swoje zdrowie i wygląd, będziesz ze spokojem pracował i rozwijał swoje talenty. Będziesz osiągał sukces w zgodzie z samym sobą, a nie za wszelką cenę, żeby na coś zasłużyć.
Będziesz mieć poczucie własnej wartości, godności. Nie będziesz się wywyższać, ale też nie będziesz się poniżać, będziesz wiedzieć że wszyscy jesteśmy równi - pomiędzy Tobą a innymi będzie stał znak równości, bo będziesz mierzyć miarą miłości.
Jeśli będziesz mieć miłość do siebie, będziesz mógł tą samą miłością obdarowywać innych i nie będzie to wysiłkiem, będzie tak proste jak oddychanie.
Będziesz pracować dla tej miłości, będziesz wykonywać swoje obowiązki lekko i z radością, że służysz innym.
Twoje słowa będą proste i życzliwe, bo będą wypływać z obfitości serca.
Twoje serce zawsze będzie syte i będzie zdolne nakarmić inne serca.
Jeśli będzie Ci czegokolwiek brakować - znajdziesz to w Bogu.
Będziesz bardziej jak ten, który daje niż ten, który potrzebuje, bo pełnemu sercu niewiele trzeba do życia.
Będziesz szczęśliwy w każdych okolicznościach.
Będziesz wprost nieprzyzwoicie szczęśliwy, co będzie niezrozumiałe dla otoczenia żądającego do szczęścia więcej i więcej.
Jeśli choć jednego człowieka zarazisz tą postawą - zyskasz przyjaciela na zawsze.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Opowiadanie na zimę

 Jest to opowiadanie, które napisałem pod wpływem jednego ze swoich barwnych snów, które starają się mi podsunąć pomysły do rozwiązania jakiegoś problemu.

Tajemnica nawiedzonego pensjonatu.

"Przez ten nawiedzony dom nie mam zbyt wielu gości, a i zima tego roku
jest bezśnieżna" - pomyślał Leon wyglądając z balkonu swego
pensjonatu w górach. Leon miał jeszcze jedno zmartwienie: mimo iż
przekroczył trzydziestkę nie miał żony, co więcej, nie miał nawet
kandydatki na żonę. Gdy tak rozmyślał nad swym trudnym położeniem,
dostrzegł jak po stromej ścieżce wspina się ku niemu nieznajomy
mężczyzna. Był to Psycholog.
- Dzień dobry! - zawołał specjalista od ludzkiej psychiki -czy można się tutaj zatrzymać na noc?
- Dzień dobry! -odparł Leon - zapraszam, ale...- tutaj
ugryzł się w język, chciał bowiem ostrzec nieznajomego przed tajemnicą,
jaka czaiła się w pensjonacie w ciemnościach nocy, ale pomyślał
równocześnie, że tym sposobem nie zarobi nawet na skromne życie.
- Czuję tu powiew tajemnicy - pochwycił Psycholog - jednak
tajemnice są po to, by je rozwikłać...
Mówiąc to wszedł do środka, podczas gdy Leon zszedł na dół. Psycholog
rozglądał się ciekawie po izbie.
- Wiem, co chciałby pan powiedzieć: przydałaby się tutaj kobieca ręka - powiedział szczerze Leon.
***
Po kolacji Leon zaprowadził gościa do pokoju na piętrze, w którym miał
spędzić noc. Miał przy tym pewne wyrzuty sumienia, gdyż wiedział, że jak
zwykle nocą w pensjonacie będą dziać się dziwne rzeczy. Nie trzeba było
długo na to czekać: po zgaszeniu świateł ze strychu zaczęły dobiegać
przeraźliwe jęki, i jakby tego było mało, z piwnicy słychać było jakby
szum oceanu. Psycholog zszedł na dół.
- Co to było?- zapytał Leona bez specjalnego zdenerwowania, był
bowiem człowiekiem nauki, który w żadne duchy nie wierzy.
- Nie wiem, nigdy nie miałem odwagi tego sprawdzić
- Jeśli chce pan rozwiązać ten problem, musi stawić mu czoła. A ja mogę
panu w tym towarzyszyć. ( " Już niejeden raz towarzyszyłem ludziom w
odkrywaniu tajemnic ich duszy - tego prawdziwego domu, w którym
mieszka nasze "ja"- pomyślał)
Leon przez chwilę walczył ze swoim strachem, widząc jednak życzliwość i
odwagę swego gościa - zgodził się.
- Niech pan otworzy - powiedział Leon, gdy stali przed drzwiami
prowadzącymi na strych.
- Nie, to pan jest tu gospodarzem - odparł Psycholog
Leon zebrał się na odwagę i jednym pchnięciem otworzył drzwi. W
przyćmionym świetle świecy dostrzegli skuloną postać wydającą jęki.
- Kim jesteś? - zapytał Psycholog
Postać wyprostowała się i wtedy zobaczyli jej bladą twarz i duże kły - był to bowiem wampir. Wampir ten budził raczej litość niż
strach, gdyż twarz jego tonęła we łzach. Na pytanie Psychologa
odpowiedział:
- Jestem wypartą seksualnością Leona. Jestem nieszczęśliwy, gdyż tęsknię
za jednością z jego uczuciami. Gdybym się z nimi zjednoczył przestałbym
być potworem i wystąpiłbym w roli, do której zostałem stworzony: do
trwałego związku z kobietą.
Leon zdziwił się niepomiernie. Uświadomił sobie bowiem, że w przeszłości
walczył z narastającym w nim erotyzmem, że go na przemian tłumił i
ulegał mu, nigdy zaś nie zintegrował go z uczuciami do konkretnej
kobiety, czego ilustracją była drapieżna bezosobowa pornografia.
- Chodź, zabieramy cię na dół - powiedział Psycholog do wampira
- Jeśli to możliwe, zanieście mnie w trumnie, do której chowam się w dzień
- W porządku
Gdy wampir wszedł do trumny i zawarto za nim wieko, Psycholog i Leon
ramię w ramię zanieśli ją na dół do oświetlonej izby.
- Uff! - odsapnęli po wspólnym wysiłku i znów usłyszeli jakby szum
morza dobiegający z piwnicy.
- Co może być straszniejszego od wampira? - zawołał odważnie Leon
i w towarzystwie Psychologa podążył na dół.
W piwnicy stała wanna napełniona szumiącą wodą, po której pływała ryba
głębinowa z wielkimi zębami. Ryba również budziła raczej litość niż
strach, cała bowiem była we łzach.
- Kim jesteś? - zapytał Psycholog
- Jestem wypartą emocjonalnością Leona. Jestem nieszczęśliwa, gdyż
tęsknię za jednością z jego seksualnością i w ogóle męskością. Gdyby
mnie z nią zintegrował, przestałabym być potworem i służyłabym jego
osobistemu szczęściu dając mu także miłość do kobiety, bo do tego
zostałam stworzona.
I tym razem Leon sięgając pamięcią w przeszłość przypomniał sobie, jak
to nie akceptował swoich uczuć, jak im nie ufał, aż stał się
emocjonalnie martwy. Uczucia odżywały jedynie w jego snach -
budził się czasem łzami. Nie umiał kochać i jedynymi emocjami jakie w
nim były to najeżone zębami ciemności lęku i nieufności.
- Chodź, zabieramy cię na górę - powiedział Psycholog do ryby
głębinowej
- Jeśli to możliwe, zabierzcie mnie razem z wanną
- W porządku
Gdy wnieśli wannę do izby, Psycholog pomyślał, że nadszedł czas, by
seksualność i emocjonalność Leona zespoliły się w jedno
- Niech pan otworzy trumnę - powiedział do Leona
Leon otworzył powoli wieko trumny i pomógł wstać wampirowi. W jasnej
izbie zapanowała chwila napięcia. Kiedy oczy wampira i ryby głębinowej
spotkały się, na obliczach obojga zagościł uśmiech.
- Już dawno chciałem cię poznać - powiedział wampir
- Ja też marzyłam o spotkaniu z tobą - odparła ryba głębinowa
W tym momencie wampir i ryba głębinowa przestały być tym, czym były do
tej pory - nękającymi Leona potworami, bo najzwyczajniej w świecie
znikły. W miejscu zaś, gdzie była wanna pojawiła się kula ze śniegu,
natomiast miejsce trumny zajęła butelka znakomitego wina wraz z laską
cynamonu.
- Niech pan wyniesie śnieg na zewnątrz - powiedział Psycholog
Gdy Leon to uczynił, ze zdziwieniem stwierdził, że zaczyna padać. Był to
długo oczekiwany śnieg.
- Hurra! Jestem uratowany! Znów będę miał gości i wreszcie nie będzie tu
nic straszyć. Może napijemy się po lampce wina?
- Niech pan zachowa to dla gości, którzy przyjdą tu po mnie.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi
- Czyżby to jeszcze jeden potwór?- zaśmiał się Leon, po czym
otworzył. W drzwiach stała piękna dziewczyna.
- Dobry wieczór panom! Przepraszam że o tej porze, ale trochę
zabłądziłam i zobaczyłam światło
- Serdecznie zapraszamy - powiedział Leon pomagając dziewczynie
zdjąć kurtkę - musi być pani potwornie zziębnięta. Na szczęście
mam tutaj butelkę wina i cynamon, z których przygotuję grzaniec
- To wspaniale! - uśmiechnęła się dziewczyna
- Widzę, że nie jestem już potrzebny. Pójdę na zasłużony odpoczynek - przypomniał o sobie Psycholog puszczając dyskretnie oko do Leona.
- Dziękuję - powiedział Leon i w tym krótkim słowie zawarł całą
swoją wdzięczność dla tego Człowieka, który jawił mu się niemal jako
posłaniec Niebios.
***
Dziesięć lat później Leon i Leonilla ( bo tak miała na imię dziewczyna,
która zabłądziła w tamtą śnieżycę) stali na balkonie pensjonatu patrząc
na majestatyczne szczyty gór.
- Wiesz, - powiedziała Leonilla - tamtej nocy to nie wirujące w
świetle tego domu płatki śniegu mnie tu sprowadziły, lecz czystość i
świeżość twoich uczuć. I to nie grzaniec z wina mnie tu zatrzymał, ale
ciepło twojej zmysłowości.


KONIEC

niedziela, 8 sierpnia 2010

wiersz

kolejna znajomość, kolejne zauroczenie, kolejny zawód miłosny. Historia powtarzana do znudzenia niczym żywcem wyjęta z "Dnia Świstaka", albo...z teorii kosmologicznej o cykliczności istnienia Wszechświata i powtarzania swojego życia wraz z jego błędami i sukcesami nieskończoną ilość razy w odstępach co 80 miliardów lat.
Nie trzeba aż tyle, ja popełniam ten sam błąd w dużo mniejszych odstępach czasu...
Ale tym razem jest nieco inaczej - przez rozszerzenie swojego serca na drugą osobę, rozszerzyłem je na coś więcej - na innych ludzi, siebie, Boga.
Wczoraj wyraziłem to w wierszu:
**************************
nikt nie nauczył mnie kochać siebie


nauczyli mnie tylko nienawidzieć

nikt nie nauczył mnie kochać innych

nauczyli mnie tylko żebrać o miłość



aż w końcu coś we mnie wybuchło

niczym Supernowa

rozsypałem się w kawałki

rozproszyłem po Wszechświecie

odrodzę się w kropli łzy

spadającej z Twojej powieki

w wietrze co rozwiewa Twoje włosy

w szumie innego wiatru, nad drzewami

w gwieździe polarnej

w siedmiu barwach tęczy

w śpiewie ptaków

w deszczu stukającym do okna

w uśmiechu dziecka

będę każdym przechodniem

którego miniesz

staruszką trzęsącą się ze starości

jastrzębiem nad lasem

żubrem w puszczy

żuczkiem gnojarzem na drodze

będę wzszędzie

będę  w każdym

znajdziesz mnie w każdej chwili

bo jestem miłością.

piątek, 6 sierpnia 2010

Przemienienie

Dzisiejszy dzień z Liturgii Kościoła obchodzony jest jako święto Przemienienia Pańskiego. Akurat moja rodzinna parafia jest pod takim wezwaniem i jeśli kiedyś będę brał ślub, to chciałbym w tym kościele. Kiedyś miałem sen, że ta sztuka mi się udała, że jestem szczęśliwy, tyle, że nie widziałem w tym śnie twarzy mojej żony...
Mam taki plan, że jeśli wszystko się odbędzie jak mi się marzy, to albo zainspiruję księdza do utworzenia kazania, albo mu napiszę je na kartce. Po prostu. Byłbym najbardziej nietypowym, nieszablonowym Panem Młodym jakiego kiedykolwiek widziano w mojej parafii.
Schemat kazania wygląda tak:
Przed wejściem na Górę Tabor Jezus jest zwykłym, szarym człowiekiem.Ale uczniowie przeczuwali, że jest kimś więcej niż zwykym człowiekiem, dlatego poszli za Nim.  Zabiera na tę górę trzech najbliższych Mu uczniów. I kiedy tam wchodzą, Jezus się przemienia wobec nich: Jego szata jest bielsza od śniegu, Jego twarz promienieje. Uczniowie są pod wrażeniem, są nawet zszokowani. Jezus rozmawia z Eliaszem i Mojżeszem, postaciami z zamierzchłych czasów Starego Testamentu.
Jezus objawia się uczniom w jednym celu: aby ujrzeli Jego chwałę zanim ujrzą Jego cierpienie, krzyż i śmierć. Chciał ich umocnić.
Potem  z tych trzech uczniów Piotr zdradzi Mistrza, Jakub ucieknie przy pojmaniu Jezusa, i tylko Jan będzie stał pod Krzyżem wraz z matką Jezusa, tylko on.
Dziś jest dzień ślubu. Panna młoda ma na sobie białą suknię, bielszą od śniegu. Jej twarz promienieje. Pan Młody jest pod jej wrazeniem, jest nawet lekko zszokowany, bo Panna Młoda nigdy nie wyglądała tak pięknie jak dziś. Ale nastąpią dni próby: być może krzyż choroby, cierpienia, starości. Ten dzień jest po to, abyście się nim umacniali, żebyście zapamiętali go do końca życia i mieli siły na czas próby, cierpienia...

I tak dalej w tym guście...
Życie nie jest proste, niestety istnieje tendencja do porzucania partnera kiedy pojawiają się jakieś trudności, np. materiane, zdrowotne. Zapomina się wtedy o słowach przysięgi "i nie opuszczę cię aż do śmierci"...

czwartek, 5 sierpnia 2010

Apokryficzna ewangelia według starego kawalera (o, przepraszam: singla)

Zapytał go pewien młody człowiek, lekko po trzydziestce: "Mistrzu, po czym poznam swoją przyszłą żonę?"
Odpowiedział mu Mistrz:"Drogi chłopcze, lekko po trzydziestce, czy ja wyglądam jak biuro matrymonialne? sam musisz szukać swojej połówki...jednakże dam ci jedną radę: Otóż, jeśli spotkasz kobietę, która ci się podoba, przyprawia o palpitacje serca i takie tam, i będziesz z nią przebywał wspomagany przez sprzyjające okoliczności, a ona przejdzie dalej pomimo - to nie jest twoja przyszła żona".
Młodzieniec zamyślił się nieco i zapytał ponownie:
- Panie, co rozumiesz przez słowa "przejdzie dalej pomimo"?
Mistrz mu odparł:
- Po prostu chłopie: jeśli okażesz kobiecie swoje zainteresowanie roztaczając przed jej cielesnymi i duchowymi oczyma wszystkie swoje zalety, a ona podczas czasu wspomaganego przez sprzyjające okoliczności, to jest podczas czasu kiedy przebywacie razem, nie odwzajemni twojego zainteresowania - to nie jest twoja przyszła żona, bo przejdzie dalej pomimo twojego zainteresowania i wasze drogi się rozłączą.
I jeszcze jedna uwaga: przypomnij sobie, co napiszą w ewangelii o kuszeniu przez szatana: "i dostąpił całego kuszenia, po czym odszedł". Podobnie i ty będziesz w pewien sposób zachęcał tą kobietę do związku, ale ma to swój koniec, kres: jeśli nie reaguje, to idź dalej szukać, bo dłuższe zaloty nie mają sensu. Nawet synowie ciemności są roztropni na tyle, że jak nie udaje im się skusić danej osoby, to nie widzą sensu dalszego kuszenia.
Poza tym, czy myślisz, że kazałbym ci żyć w związku bez miłości wzajemnej?
Młodzieniec odparł:
- Nie, Panie, ale czy Tobie w ogóle zależy na tym, żebym znalazł żonę?
-  Synu, zależy mi na tym bardziej niż tobie i bardziej niż tej, która szuka ciebie.... Przypomnij sobie, co powiedziałem w dniu stworzenia: "Niedobrze, by mężczyzna był samotny, uczynię mu zatem pomoc podobną do niego i slup oparcia". Dwie uwagi: pomoc podobna do niego oznacza, że będziecie mieć coś wspólnego, jakieś podobieństwa. Zaś słup oparcia oznacza, że będzie cię wspierać w twoich dążeniach, że będzie ci pomocą w życiu.
Młodzieniec, zadowolony odpowiedział;
- w takim razie dziękuję uprzejmie i idę do swoich zajęć z pewnością, że tak jak wszystkim moim przodkom udało się znaleźć swoje połówki. Dosłownie wszystkim: inaczej bym nie istniał w tym łańcuchu pokoleń; tak i mnie na pewno uda się ta sztuka.

środa, 4 sierpnia 2010

Niespełniona miłość...

Większość gwiazd we Wszechświecie występuje w tak zwanych układach podwójnych, będących ciekawą paraleą małżeństwa. Krążą one nie jedna wokół drugiej, ale wokół wspólnego środka ciężkości. Parnerstwo też powinno tak wyglądać - niedobrze jest, gdy jeden człowiek jest dla drugiego satelitą. Owe "wspólne środki ciężkości" to nic innego jak wspólne cechy, zainteresowania, słowem to, co ich łączy.
Niektórzy astronomowie do dziś zastanawiają się, czy nasze Słońce ma inną "gwiazdę do pary", ale wygląda na to, że jest samotną gwiazdą - najbliższa nam gwiazda, Proxima Centauri oddalona jest od naszego układu planetarnego o dwa lata drogi światła.

Ale do rzeczy:-) Kiedy człowiek wchodzi w jakiś związek, w pewnym sensie ta najbliższa osoba stanowi z nim "układ podwójny". Oboje mają wiele wspólnego, oddziaływują na siebie prawie z siłą grawitacji.
Kiedy związek się rozpada, to jest to kolizja prawie astronomiczna - wypada się z wspólnej orbity i jeśli ta druga osoba była dla ciebie całym światem, całym życiem, jeśli wcześniej nie miałeś dobrej relacji z rodziną, przyjaciółłmi, jeśli nie miałeś hobby, zainteresowań, relacji z Absolutem - wtedy jest to twój mały koniec świata.
Mam w swoim otoczeniu przykłady takich załamań po rozstaniu się z partnerem. Tak jak pisałem - siła więzów między dwojgiem ludzi może być naprawdę kosmiczna.
Pewien filozof powiedział, że "gorsza od niespełnionej miłości może być tylko...spełniona miłość"
Po tak absurdalnym przerywniku czas na termodynamikę...
Pojęcie układu zamkniętego, który jest żywcem wyjęty z działu fizyki zwanym termodynamiką, zakłada, że w układzie takim (np. układzie dwojga ludzi) następuje ograniczona wymiana materii, energii i informacji z resztą świata. Innymi słowy w naszym przykładzie tych dwoje ludzi żyje w swoim zamkniętym światku i ich relacja ze światem zewnetrznym ogranicza się np. do zakupów i zarabiania pieniędzy.
Czas na finał tej myśli:
Jeśli zdarza się katastrofa rozstania z ukochaną osobą, czas otworzyć się na tą "resztę świata", do tej pory prawie niezauważaną. Zobacz na nocne bezchmurne niebo: jest na nim miliony gwiazd. I popatrz na niebo zakryte chmurami: nie widzisz na nim gwiazd, ale to nie znaczy, że ich nie ma! Podobnie jest ze związkami międzyludzkimi: uczucie i relacja z drugą osobą przesłania w pewien sposób cały świat, tak że prawie nie zauważa się innych ludzi, którzy wydają się wtedy zbędni.
Czas przejrzeć, czas się otworzyć.
Swiat jest większy od jednej osoby, która wydawała się być całym światem.

niedziela, 25 lipca 2010

Odyseja singla

Od razu uprzedzam, że nie czytałem w oryginale Homera, ani nawet w polskim tłumaczeniu jego dzieła "Odyseja" i będę tu trochę koloryzował;) Niemniej oddam mam nadzieję klimat tego dzieła, jego ducha i ideę.

Odyseja to historia wieloletniej podróży - wyprawy Odysa i jego towarzyszów po Złote Runo i z powrotem do jego ojczyzny Itaki, gdzie czeka na niego wierna żona Penelopa. Podróż ta jest barwna i pełna przygód,  niekiedy dramatycznych. Na życie bohaterów czyhają niebezpieczni olbrzymi Cyklopi z jednym okiem, uwodzicielskie syreny zwabiające swoim słodkim śpiewem rybaków na skały, gdzie się rozbijają; kobiety, które poją bohaterów jakimś magicznym eliksirem, który powoduje, że dziesięć lat przeżywa się jakby to był tydzień.....i wiele, wiele innych barwnych przygód.

W życiu dwa są rodzaje niebezpieczeństw: przyjemne i nieprzyjemne. Kiedy nieprzyjaciel jest potworem, wiemy że jest potworem i nieprzyjacielem, bo to się nasuwa samo przez się , jest to widoczne gołym okiem.
Natomiast kiedy nieprzyjaciel przebiera się w kogoś atrakcyjnego i miłego dla oka czy u-cha(!), pojawia się problem.
Podam przykład - jeden z moich znajomych, wieczny singiel-odyseusz został wczoraj zaproszony na burzliwy wieczór kawalerski, podczas którego on i jego kompani krążyli po różnego rodzaju miejscach uciechy i rubaszności, jakich pełno w naszym poczciwym mieście Kraka. Biedak omal nie zgubił kluczy od mieszkania, napatrzył się na striptizerki zarabiające zapewne na swoje studia, upił się w sztok i wrócił do siebie lekko po trzynastej.
No mamy wielu takich Odyseuszy - na niektórych czeka w domu żona, na niektórych nie czeka nikt.
Co do mnie, chciałbym wierzyć, że ktoś na mnie czeka....a jeśli nie czeka nikt, jeśli moja odyseja to bezsensowna wędrówka w pojedynkę...cóż, nie każdy odyseusz ma swoją penelopę, która istnieje naprawdę i która jest mu wierna, dla niektórych ich penelopą jest praca, sztuka, pasja, hobby, czy religia. Chodzi o to, żeby coś kochać, niekoniecznie kogoś. Na pewno Boga - to miłość uniwersalna. I traktować ludzi nie gorzej niż siebie - to najważniejsze i to wystarczy...

czwartek, 22 lipca 2010

Zasiej sprawiedliwość, a zbierzesz miłość

Rolnictwo i ogrodnictwo jest najstarszym zawodem świata (już w Księdze Rodzaju jest napisane, że zajęciem pierwszych ludzi było "doglądanie Ogrodu Eden"). Te nieco pogardzane zajęcia związane z roślinami (np. pejoratywnym określeniem jest słowo "burak" w odniesieniu do kogoś, kogo się nie lubi, a równocześnie każdy słodzi herbatę cukrem wyprodukowanym z....buraka), te zajęcia z roślinami niosą w sobie tak wielką głębię, że większość porównań i przypowieści Jezus odnosi do roślin i ich uprawy, np. przypowieść o ziarnku gorczycy.
Przyjrzyjmy się jednemu z takich porównań.
Załóżmy, że na wsi pojawia się człowiek, który wychował się w mieście i jego wiedza o roślinach i roli ograniczała się tylko do tego, że kupuje się je w sklepie. Człowiek ten kupuje ziemię i mówi do niej: "daj mi dziś ziemniaków i kapusty na obiad". Na to ziemia, nieco zdziwiona "koleś, ty chyba z księżyca spadłeś! Czy nie wiesz, że:
1. Po pierwsze: trzeba zasiać nasionko, zalążek tego, co chce się zebrać. Jak chcesz mieć marchew - wysiej nasionko marchwi.
2. Po drugie trzeba to zrobić we właściwym czasie, czyli nie w zimie, a wiosną
3. Po trzecie kiełki i młode rośliny trzeba ochraniać i odchwaszczać z konkurencji. Ziemia i jej bogactwo to takie dobro, na które jest wielu chętnych
4. Po czwarte należy podlewać je w czasie suszy i nawozić - bez tego roślina uschnie, albo będzie słaba, rachityczna.
5. I po piąte - trzeba uzbroić się w cierpliwość - cały ten proces wymaga czasu. Nie możesz przyjść dzisiaj i zasiać ziarna i spodziewać się, że już jutro coś zbierzesz.

 Powyższe oczywistości odnoszą się także do....związków międzyludzkich.
Nie trzeba być francuskim charyzmatykiem (choć to zdanie usłyszałem z ust francuskiego charyzmatyka), by wygłosić mądrość "jeśli chcesz otrzymać miłość - dawaj miłość" . Jest to prawda powtarzana na kartach Biblii aż do przesytu "co siejesz, to żąć będziesz", "dawajcie, a będzie wam dane", "nie jest ważny ten, kto sieje, ani ten, kto podlewa, lecz Ten, który daje wzrost - Bóg", itd.

Jeśli chodzi o moje doświadczenie, to popełniałem ten błąd, że zrażałem się powolnością wzrostu relacji - żądałem prawie błyskawicznych efektów i osiągałem jedynie wysoki poziom rozczarowania.
Poza tym nie każda relacja musi kończyć się miłością - przyjaźnie też są fajne i też mogą dostarczać wiele satysfakcji.

Poza tym - chyba sprawa najważniejsza - trzeba zaufać sile wzrostu i podejmowanych wysiłków, całemu temu procesowi, który zachodzi poza nami. Rolnik nie stoi w nocy z latarką nad zasianym ziarnem i nie sprawdza, czy wykiełkowało. Czy śpi, czy czuwa, ziarno kiełkuje i rośnie. Takie są prawa przyrody.

Dlatego zasiawszy miłość można być pewnym, że prędzej czy później będziemy kosztować jej owoców.

piątek, 16 lipca 2010

Skarb ukryty w roli

Aaaaaaa, upał taki,podobny do tego,  w jakim powstawały mity greckie, rzymskie i inne fantasmagorie ludowe...
Dziś napiszę o tym, co się robi ze skarbem jakim jest drugi człowiek kiedy się go znajdzie i bardziej się czuje niż wie, że to TA osoba.
Jezus wyraża tę myśl w swojej przypowieści w odniesieniu do Królestwa Bożego. Jest to przypowieść o skarbie ukrytym w roli:
Pewien człowiek znajduje skarb w roli, która do niego nie należy. Ponownie zakopuje skarb, po czym kupuje całe pole, aby skarb prawnie do niego należał.
Historia ta nie uwzględnia obecnie obowiązującego prawa: wszystko, co wygrzebiemy z ziemi cennego oprócz buraków i marchwi - należy do Państwa.
Ale wtedy nie było starożytnych skarbów, bo były to czasy starożytne, w których skarby dopiero zakopywano w ziemi;)
No więc o co kaman w tej przypowieści?
W odniesieniu do drugiego, najważniejszego człowieka w twoim życiu, to właśnie ten człowiek jest twoim skarbem, którego poznajesz na polu, które do ciebie nie należy: polu jego środowiska, rodziny, domu, itd.
Jeśli już wiesz, że to najważniejszy człowiek - skarb w twoim życiu, to nie szukasz już dalej, rezygnujesz z innych pól i innych skarbów, po czym angażujesz się w "kupno" tego jednego, jedynego skarbu.
Na Bliskim Wschodzie kupno żony jest dosłowne - za wielbłądy i inną nierogaciznę można sobie kupić całkiem fajną, dobrze opaloną żonę.
W naszych warunkach odbywa się to w ten sposób, że wszystkie starania kieruje się ku jednej osobie kupując jej kwiaty, czekoladki (tylko pliz, nie w taki upał!), potem pierścionek, obrączkę, opłatę dla księdza udzielającego ślub, opłatę dla gości weselnych, opłatę dla fotografa, opłatę dla dzieci, które posyłasz do szkoły......całe życie to inwestycja w skarb, który jest bardzo cenny, wręcz bezcenny...tak bezcenny, że nie możesz go sprzedać, ani wymienić na co innego, skarb najbliższy, który pozostaje z tobą do końca, na zawsze.
Kupując skarb kupujesz też pole, w którym skarb jest ukryty - rodzinę, znajomych, środowisko tej wybranej osoby. No dobrze jest mieć całokształt obrazu - skarb jest związany z polem niewidzialnymi więzami. Nie ma skarbu bez pola, nie ma żony bez teściowej....dobrze jest się przyjrzeć polu, zanim zdecydujesz się na kupno skarbu...

No OK, w ten upał nic więcej z siebie nie wycisnę.
Dziękuję za uwagę kimkolwiek jesteś i na jakimkolwiek łączu odbierasz moje myśli...

piątek, 2 lipca 2010

miłość i neurolingwistyczni podrywacze

Przez pewien czas - bardziej z ciekawości niż z przekonania - otrzymywałem mailowo darmowe porady z cyklu "kurs podrywania". Założenie było takie, że facet, który w oczach kobiet nie posiada atutów typu uroda, ciekawa osobowość, stan majątkowy, status społeczny, itd. może to wszystko "nadrobić" odpowiednią techniką i zachowywać się tak, jakby miał te wszystkie atuty. Jest to swego rodzaju "oszustwo" i podobno to działa na kobiety, które widząc pewnego siebie mężczyznę mogą poddać się sugestii, że ta pewność siebie wynika z innych pozytywnych cech wspomnianych wyżej.
Ale tego typu "techniki" działają tylko na krótką metę - w ten sposób można "oczarować" niejedną kobietę, ale potem, w trakcie poznawania prawda o "neurolingwistycznym podrywaczu" i tak wyjdzie na jaw.
Całe to myślenie można porównać do magii: skoro ludzkimi metodami nie udaje się poderwać fajnej kobiety, to trzeba odwołać się do jakiejś innej, ponadludzkiej mocy, żeby móc podrywać "najlepsze" kobiety. Po drodze traci się swoją "duszę": zasady moralne, a pojawia się cynizm, wyrachowanie, satysfakcja ze swojej "skuteczności".

Poznawszy to wszystko powiedziałem sobie: nie będą mnie uczyć miłości jacyś neurolingwistyczni podrywacze!
Innego mam Nauczyciela - Tego, który JEST Miłością !
Tego, który "oddał życie za przyjaciół swoich"
On nie kocha ludzi dlatego, że są ładni, atrakcyjni, dobrzy - nawet jeśli są to nie za to ich kocha. Kocha pomimo ich brzydoty zewnętrznej czy wewnętrznej. Kocha ich dlatego, że ich stworzył, dlatego że są, że istnieją. Jest to miłość bezwarunkowa jaką czasem obdarzają rodzice swoje niepełnosprawne dzieci - te dzieci nie mogą nic zrobić, odwdzięczyć się swoim rodzicom, ale ci rodzice kochają je z całego serca i opiekują się nimi dlatego, że są ich dziećmi. Właśnie dlatego Bóg nas kocha: jesteśmy Jego dziećmi.

czwartek, 10 czerwca 2010

Błogosławieni, którzy łakną i pragną....będą nasyceni

Kiedy ktoś jest głodny, albo cierpi pragnienie, a nie ma dostępu do pełnowartościowego "pokarmu i napoju" ma dwa wyjścia: albo zadać sobie trud poszukania i zdobycia tego pełnowartościowego pokarmu, albo pójść na łatwiznę i napełnić swój żołądek byle czym, co akurat jest pod ręką.
Przypomina to biblijną przypowieść o synu marnotrawnym, który po roztrwonieniu spadku cierpi głód i nie może nawet nasycić się strąkami - pokarmem dla świń, gdyż "nikt mu ich nie dał".
Ten głód - fizyczny, ale i duchowy, tęsknota za pełnowartościowym jedzeniem i miłością Ojca, sprawia, że syn marnotrawny zadaje sobie trud wędrówki - opuszczenia świata pełnego rozrywek, przyjemności, ale i świata bezwzględnego, brutalnego, okrutnego, nastawionego na wyzysk i konsumpcję i udaje się z powrotem w ramiona miłującego Ojca.

"Błogosławieni głodni i spragnieni" są naprawdę błogosławieni, czyli szczęśliwi tylko wtedy, gdy nie sycą swojego wewnętrznego głodu "byle czym", co jest łatwe i w zasięgu ręki, ale zadają sobie trud WYJŚCIA w kierunku Ojca, w kierunku Boga i tego, co On ma do zaoferowania.
Chociaż dary Ojca są darmowe ("Ja pragnącemu dam darmo pić ze Źródła Wody Życia"- Apokalipsa 21,6), to jednak żeby je otrzymać trzeba wpierw być gotowym na ich przyjęcie.
Innymi słowy - jeśli do tej pory napełniałem swój duchowy "żołądek" byle jakim pokarmem, to żeby przyjąć prawdziwy pokarm duchowy, muszę mu zrobić miejsce pozbywając się tej niewłaściwej "treści żołądkowej"
Takie oczyszczenie odbywa się przez wyznanie grzechów podczas spowiedzi. Porównanie jest "ostre", ale to, że wypowiadamy swe grzechy ustami, to tak jakbyśmy nimi "wymiotowali". One wcześniej weszły do naszej duszy, a teraz je z siebie wyrzucamy, z pomocą Sakramentu Pojednania i kapłana jako pośrednika między nami a Chrystusem przebaczającym nasze grzechy.
I dopiero wtedy, gdy nasza dusza jest oczyszczona, wolna od nieczystości, możemy przyjąć "prawdziwy napój i pokarm", którym jest Eucharystia, Ciało i Krew Pańska .

I jeszcze adekwatne porównanie do poszukiwania partnera/ partnerki życiowego. Tu też występuje, czasem bardzo silnie, "głód" spotkania drugiej osoby. I znów można obrać dwie drogi - albo zaspokoić ten głód byle czym, co akurat mamy pod ręką, tym, co oferuje nam przemysł pornograficzny,przez  jakieś powierzchowne przelotne związki, itp. Ale można też zaspokoić ten głód przez autentyczne spotkania z drugą osobą, poznanie i ciągłe poznawanie jej.

Ważna uwaga: człowiek,  który jest przyzwyczajony do napełniania swojego żołądka (fizycznego czy duchowego) byle czym, jakimś chłamem, może już nie czuć wcale ani głodu ani tęsknoty za pokarmem pełnowartościowym, prawdziwym. Tak jest w przypadku ludzi uzależnionych od wszelkich nałogów: narkoman nie będzie czuł satysfakcji ze zjedzenia jakiegoś wykwintnego obiadu, człowiek uzależniony od pornografii nie będzie szukał radości ze spotkania z prawdziwą, realną kobietą, nie będzie mu się nawet chciało budować związku; alkoholik nie sięgnie dajmy na to po wodę mineralną czy nektar owocowy.

Innymi słowy sedno tego, co chcę zawrzeć w tym poście to myśl, że niemożliwym jest nasycenie kogoś, kto nie czuje autentycznego głodu, kto ma spaczony apetyt, kto wstąpił na drogę zaspokajania swojego głodu "strąkami dla świń". Dlatego jest napisane "Szczęśliwi, którzy czują (prawdziwy) głód i łaknienie, bo (tylko oni) będą nasyceni"
Jeśli ktoś chce markowych butów dajmy na to Pumy albo Adidasa, musi przestać kupować "podróbki", wprawdzie przypominające te pierwsze (nawet z nazwy), ale dużo gorszej jakości, i zaoszczędzić pieniądze na kupno pełnowartościowego towaru. Jeśli ktoś chce prawdziwych rozkoszy, musi wyrzec się fałszywych, musi przestać inwestować swój czas i energię w "podróbki".
Albo jeszcze jeden obraz: jeśli chce ci się pić i stoisz przy źródle, a masz tylko jedną szklankę z brudną wodą, którą do tej pory piłeś weź i wylej  tę brudną wodę i zaczerpnij czystej.

I tak jak w przypadku syna marnotrawnego, czasem trzeba sięgnąć dna, poczuć samotność, niemożność zaspokojenia swojego głodu nawet tym, co jest w zasięgu ręki, poczuć całe to obrzydzenie, upodlenie i rozczarowanie grzechem i zapragnąć innego życia, życia pięknego i czystego, pełnego pokoju i prawdziwej miłości.
Dopóki jesteśmy w drodze, nigdy nie jest za późno, żeby zawrócić z niewłaściwej drogi. Nie ma ludzi, którzy by gdzieś po drodze nie zbłądzili. Ale kiedy się już zbłądzi, głupotą byłoby brnąć w to dalej...zawsze jest możliwy odwrót o 180 stopni:)

Hodowla jabłoni i idealne cechy u ludzi

Kiedy hodowca nowej odmiany jakiejś rośliny użytkowej, np. jabłoni krzyżuje dwie odmiany o pożądanych cechach, wśród ich licznego potomstwa wybiera te pojedyncze okazy, które charakteryzują się zestawem najlepszych cech. Czyli nie wystarcza mu to, że jabłko jest duże, dobrze wybarwione i smaczne - liczy się także to, czy roślina jest odporna na choroby, przymrozki, itd. Innymi słowy dobra odmiana charakteryzuje się zestawem najlepszych cech skumulowanych w jednym okazie niczym sześć zwycięskich liczb w jednym kuponie Dużego Lotka.
Podobnie jest przy doborze...partnerów. Tutaj również na pierwszy rzut oka oceniamy cechy wizualne człowieka - wzrost, postawę, budowę ciała, kolor oczu, itd. I podobnie jak przy ocenie jabłek przez hodowcę decydujemy, czy cały ten zestaw cech jest dla nas "smaczny". Ale nie poprzestajemy na tym, bo znów jak przy hodowli jabłoni liczą się także inne cechy - zdrowie, cechy charakteru, stan majątkowy, status społeczny.
Hodowca roślin wybiera jeden do kilku najlepszych egzemplarzy spośród całej populacji "kandydatów", a resztę odrzuca i podobnie jest wśród dobierania się ludzi. Ale u ludzi sytuacja ta odbywa się w dwie strony: jest się zarówno wybierającym jak i wybieranym, jest się "hodowcą odmian" i "hodowaną odmianą". Zasada przy doborze ludzi jest ogólnie taka, że "podobne przyciąga podobne", więc osoba o określonym zestawie cech "przyciąga" osobę podobną do niej, o zbliżonej kombinacji cech. Działanie odmienne, czyli "mezalians" jest rzadkością.
Na szczęście jest też tak, że wśród ludzi mamy tyleż "odmian" co "hodowców", czyli ten zestaw cech, który nie odpowiada jednej osobie, może odpowiadać innej. Myśl ta zawarta jest w sformułowaniu "każda potwora znajdzie swego amatora".
Dlatego też trzeba szukać...

piątek, 21 maja 2010

Pył wulkaniczny i powódź...

Kiedyś czytając książkę o kometach natknąłem się na zagadnienie wpływu komet na...opady na Ziemi. Chodziło w nim o to, że komety w swojej podróży wokół Słońca zostawiają za sobą w przestrzeni kosmicznej pewien ślad - "chmurę" pyłu. Kometa z każdym okrążeniem traci część swojej materii w postaci tego pyłu (wiatr słoneczny stapia za każdym razem powierzchnię jądra komety i "wydmuchuje" go w postaci widocznego z Ziemi warkocza komety).
I kiedy Ziemia w swej wędrówce wokół Słońca przetnie taki "kometarny poślad", to pył ten dostaje się do atmosfery powodując spektakularne zjawisko " roju meteorów". Te roje są związane z konkretnymi kometami. I kiedy ten pył dostaje się do chmury, staje się tak zwanym "jądrem kondensacji" wokół którego skraplają się mikroskopijne cząsteczki wody aż do punktu krytycznego, w którym kropla jest na tyle ciężka, by opaść na Ziemię w postaci deszczu. W zwykłych warunkach takimi "jądrami kondensacji" są drobiny pyłu, kurzu pochodzenia ziemskiego.
 Co ciekawe, obliczono, że około 30 dni po każdym większym roju meteorów obserwuje się na Ziemi zwiększone opady - tyle potrzebuje czasu cały ten proces "wzrostu kropli" wokół jądra kondensacji.

Zapewne nie jestem pierwszy, który na to wpadł (nie sprawdzałem tego w internecie), że obecne opady deszczu mogą mieć ścisły związek z pyłem wulkanicznym z Islandii, który miesiąc temu wtargnął do atmosfery w Europie. Tak jak w przypadku pyłu pochodzenia kosmicznego - potrzeba było miesiąc czasu, by wokół jąder kondensacji pochodzenia wulkanicznego skropliła się para wodna w chmurach.

Boskie uczucia

Bóg nie jest samotny i nigdy nie był samotny - z istoty Swojej jest żywą komunią Trzech Osób.Relacją między tymi Osobami jest Miłość. Relacją pomiędzy Ojcem i Synem jest Miłość, która jest Osobą, Osoba ta nazywa się Duchem Świętym.
Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga stworzony jest do wspólnoty podwójnej - do wspólnoty z Bogiem i do wspólnoty z ludźmi. W większości przypadków jest również powołany do wspólnoty - komunii między mężczyzną i kobietą.
Bóg jest Miłością i miłość jest Boskim uczuciem, postawą woli, kierunkiem życia, nastawieniem do świata.
Czasem wystarczy mała iskra, aby zapalić wysuszone z głodu miłości bierwiona ludzkich serc...
Jezus powiedział kiedyś "przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże pragnę, by on zapłonął!". Oczywiście, jest to Ogień Miłości, którym jest Duch Święty .

Każdy, kto kocha jest "boski", w tym sensie, że Bóg udziela mu coś ze swej Istoty. Bóg jest jedynym Źródłem Miłości, a to, co najczęściej ludzie nazywają "miłością" jest jej karykaturą, egoizmem, czasem egoizmem we dwoje, interesownością, pożądaniem.
Jeśli Bóg jest jedynym Źródłem miłości, to znaczy, że ogromna rzesza ludzi nie znających Boga i nie pijąca z Jego źródeł, błądzi, pije z brudnych kałuż, pławi się w namiastkach miłości...
Jeśli więc jesteś poszukiwaczem/poszukiwaczką miłości i masz za sobą ileś tam związków i wypatrujesz kolejnego, który łudzisz się, że da ci to, czego szukasz, mianowicie miłość, to chcę ci powiedzieć, że szukasz miłości tam, gdzie miłości nie ma .
Więzią Boskich Osób jest Miłość, czyli Duch Święty. Jeśli więc szukasz miłości, to musisz wiedzieć, że szukasz Ducha Świętego, tylko o tym jeszcze nie wiesz. Ale teraz już wiesz....
Duch Święty nie jest kimś, kogo można kupić. Miłość jest zbyt cenna, aby znaleźć coś, za co można by było ją wymienić. Dlatego Miłość jest za darmo."Ja pragnącemu dam darmo pić ze Źródła Wody Życia" (Apokalipsa 21,6)
Jezus przyszedł po to na Ziemię, żeby dać nam Ducha Świętego...za dwa dni w Kościele obchodzone będą kolejne Zesłanie Ducha Świętego, czyli Zesłanie Boga, który jest Miłością.Nie pozwól Mu przejść obok...

Królestwo Boże

Pewnego razu na klatce schodowej znalazłem ołówek w opłakanym stanie - wyglądał jakby pogryzł go pies;) Podniosłem go, zaostrzyłem i użyłem do narysowania jednego z diagramów origami.
Następnie wymyśliłem takie porównanie:

Do czego należałoby przyrównać Królestwo Boże? Podobne jest ono do złamanego ołówka, który przypadkiem wypadł z uczniowskiego tornistra. Uczeń nawet nie schyla się, by go podnieść, ma bowiem w piórniku o wiele ładniejsze ołówki i kredki. Drogą przechodzi wielu ludzi, niektórzy nawet nie zauważają ołówka, a ci, którzy go widzą, kopią go z pogardą nie widząc w nim żadnej wartości.
Ale drogą przechodzi mistrz pióra - pisarz, poeta. Z daleka dostrzega ołówek i cieszy się, że nawet tak niepozornym narzędziem potrafi napisać mistrzowskie dzieło. I tak czyni - podnosi ołówek, zaostrza go i pisze wybitny poemat.
A czyż Bóg nie potrafi posłużyć się "byle kim" z punktu widzenia ludzi, aby dokonać Swojego dzieła ?
Jan Chrzciciel powiedział kiedyś "Widzicie te kamienie? I z nich Bóg potrafi wzbudzić dzieci Abrahamowi"

piątek, 7 maja 2010

Refleksja przed drzwiami

Niedawno stałem przed drzwiami szukając w pęku kluczy jednego jedynego pasującego do tych a nie innych drzwi. Ponieważ było dość ciemno, próbowałem kolejne klucze eliminując je, aż wreszcie znalazłem ten jedyny właściwy.
Wszedłem do środka i wtedy przyszło mi do głowy następujące porównanie:
Otóż szukanie partnerki/partnera podobne jest do powyższej sytuacji.
Pęk kluczy oznacza tu te osoby, które są dla nas "dostępne", "w zasięgu ręki", z którymi możemy się teoretycznie i praktycznie spotykać.
Drzwi i to, co się za nimi kryje oznaczają udany związek, do którego "pasuje" tylko jedna osoba, "kluczowa" osoba. Jeśli próbujemy związku z niewłaściwą osobą, związek nam nie wyjdzie.
Tak więc powinnością poszukujących udanego związku jest szukanie, spotykanie się, próbowanie aż do skutku.
Rekordzistka spotykała się kolejno z około 50 mężczyznami w pewnego portalu randkowego, aż natrafiła na tego "właściwego", z którym wzięła ślub.

"Pieśń nad Pieśniami" mówi, że kobieta jest "zamkniętym ogrodem", a katolicka tradycja dopowiada, że klucz do tego ogrodu daje mężczyźnie Bóg w sakramencie małżeństwa. Każde inne "otwarcie" i "kosztowanie owoców" tego "ogrodu" jest nadużyciem i bezprawiem.

Z kolei Zygmunt Freud sen o kluczu i drzwiach interpretuje jako symboliczne czynności seksualne.

Drzwi są niepozorne i ograniczone, jednak przestrzeń jaka za nimi się ukrywa jest ogromna, pełna smakowitych owoców i...warzyw.

Mam więc jakiś "zasób" dostępnych mi "kluczy". Za każdym razem, kiedy mi nie wyjdzie, próbuję dalej i wiem, że z kolejną nieudaną próbą jestem bliżej próby udanej, gdyż zmniejszyłem liczbę "kluczy do sprawdzenia".
 

wtorek, 16 marca 2010

Mercedesy i maluchy

W czasach mojego dzieciństwa w świecie motoryzacji maluch (Mały Fiat 126p)był synonimem czegoś, na co może pozwolić sobie prawie każdy (dlatego chyba większość samochodów poruszających się wtedy po polskich szosach to właśnie maluchy. Natomiast synonimem dobrobytu, czegoś, na co mogła pozwolić sobie tylko elita (zawodowa i finansowa) był Mercedes.
Do czego zmierzam, albo jak to się ma do "jedynie słusznego i wiodącego tematu tego bloga", czyli stosunków damsko-męskich?
Otóż w dobieraniu partnerów każdy i każda, ale to dosłownie, zachowuje się jak ktoś, kto ma określone "środki", za które kupuje, albo lepiej: wymienia partnera/partnerkę.
Dobór partnerów jest - nie oszukujmy się - dobrze przemyślanym handlem zamiennym.
Innymi słowy kobieta wysyła sygnał: ja ci daję swoją urodę, wykształcenie, młodość; a ty mi tutaj dawaj zaraz prestiż zawodowy, pieniądze, siłę i dobre geny dla naszych dzieci.
Czy jest to złe, lub przynajmniej niewłaściwe?
Myślę, że nie, bo na "doborze naturalnym" bazuje cały sens i postęp ewolucji i to nie tylko u człowieka, ale w całej przyrodzie ożywionej: zawsze wybiera się najlepszego z możliwych partnera/partnerkę.
Innymi słowy nikt obdarzony hojnie przez los i naturę nie będzie zaniżał swojej wartości wiążąc się z "wybrakowanym", "niewydarzonym", czy po prostu chorym, czy mało inteligentnym/bogatym partnerem. Działa to w obie strony.

W świetle tych "mądrości" każdy, kto jeszcze nie znalazł swojej drugiej połówki, niech zrobi sobie teraz "rachunek sumienia", przegląd z przeszłego życia, kiedy wybierał i był wybierany:
Przez jakie osoby byłem wybierany?
Jakie osoby mnie podrywały, wykazywały mną swoje zainteresowanie?
Czy odrzucałem je z tego powodu, że nie mają tych cech fizycznych, materialnych i intelektualnych jakich szukam w kobiecie/mężczyźnie swojego życia?
I przeciwnie:
Jakimi osobami ja się interesuję?
Czy to, że jeszcze nie natrafiłem na swoją drugą połówkę wynika z rozminięcia się z zainteresowaniem: osoby, którymi się interesuję, nie interesują się mną i na odwrót?
Czy miałem zbyt wygórowane wymagania wobec płci przeciwnej?
Czy nigdy nie schodzę poniżej pewnego pułapu w doborze partnera/partnerki, bo tak dyktuje mi wewnętrzny głos doboru naturalnego?
Ale też czy zawyżałem swoją wartość, przez co miałem zbyt wysokie mniemanie o sobie, które przekładało się na zbyt wysokie wymagania wobec płci przeciwnej?
Czy moje wykształcenie, zawód i pozycja materialna nie stawia zbyt wysokiej poprzeczki kandydatom/kandydatkom na moją drugą połówkę, poprzeczki, której mało kto, lub nawet nikt ze znanych mi realnych osób może sprostać?
Jeżeli postawiłem swojej wymarzonej/wymarzonym kandydatce/kandydatowi poprzeczkę na wysokości powiedzmy 2,34 metra, to nie ma się co dziwić, że nawet wybitne jednostki będą miały problem ze skokiem nie strącającym tej poprzeczki.

I jeszcze jedna uwaga: większość współczesnych dobrze wykształconych i dobrze zarabiających kobiet wpada w pułapkę nie obniżania swojej wartości, co w praktyce przekłada się na to, że prawie nigdy nie zwiążą się z kimś, kto zarabia mniej, lub kto nie dorównuje im w wykształceniu. Znam kilka przypadków rozwodów, gdy ktoś nie sprostał tym pułapom.
Zawsze w takich wypadkach działa okrutne, ale i poniekąd mądre prawo doboru naturalnego.

O.K. - ja też zrobiłem sobie powyższy "rachunek sumienia" i muszę przyznać, że moim problemem jest to, że prawie zawsze rozmijałem się z wzajemnym zainteresowaniem: osoby, którymi się interesowałem nie interesowały się mną i odwrotnie.
Łatwo się domyśleć, że mam dość wyśrubowane wymagania, a równocześnie nie mam (na razie) podstaw, by aż tak bardzo się "cenić na rynku" doboru naturalnego.

Bo każdy ma określone ograniczone środki wymiany, za które "kupuje sobie" partnera/partnerkę. Niektórym wystarcza na "Malucha", niektórzy mogą pozwolić sobie na "Mercedesa". "M" jak Miłość to niestety -nie czarujmy się - okrutne prawo doboru naturalnego. Nie jestem tu cynikiem, ale realistą i co nieco w życiu widziałem.
No dobrze, więc na razie jestem postrzegany przez kobiety jak "Maluch". Wnioskuję to z autopsji.
Ale w głębi duszy czuję, że jestem "Mercedesem" i nigdy nie schodzę z pewnego pułapu.
To, że jestem "kimś więcej niż Maluch" muszę jednak udowodnić osiągając jakiś sukces.
Ten dysonans, ten wewnętrzny konflikt jest silny, ale nie kończy się na frustracji, sięga głębiej do mojej motywacji i podstaw mojej filozofii życiowej.
Zadaję sobie takie oto pytania:
Czy warto się tak wysilać?
Czy wyścig szczurów to dla mnie?
I czy nagroda w postaci "wypasionej partnerki" to wystarczająca nagroda za mój życiowy wysiłek?
I czy jeśliby znalazł się ktoś jeszcze lepszy ode mnie, to czy mój wysiłek straciłby sens?
Biblia powiada: "w dobrych zawodach wystąpiłem"
Właśnie - nie wystarczy wystąpić w jakichkolwiek, byle jakich zawodach, np. w "wyścigu szczurów"
Bo kiedy taki wyścig się skończy, nadal pozostanę szczurem.
Owe "dobre zawody", o których wspomina Biblia to zawody, w których nagrodą jest coś trwałego, nieprzemijalnego, wręcz wiecznego.
Te fascynujące zawody kazały niektórym Apostołom pozostawić swoje żony "na progu domu" i wyruszyć w nieznane z Mistrzem.
Nie mówię tu tylko o wyborze małżeństwo/kapłaństwo, ale o życiowe priorytety.
Może już mi się znudziło to ciągłe napięcie, zabieganie o względy kobiet, które mnie nie chcą i które są przez to niedostępne niczym lody dla dziecka bez kieszonkowego?
Może znam inne zawody, w których mogę wystąpić i występuję?
Jak powiedział Michał Anioł: "Sztuka zastępuje mi żonę". Innymi słowy są jeszcze inne wartości niż pełne napięcia wysilanie się w wyścigu doboru naturalnego.

Kiedy nie można "trafić" w życiu na właściwą osobę, to można zrobić dwie rzeczy: albo obniżyć swoje wymagania, tak by obejmowały one osoby, które się mną interesują, albo podwyższyć swoją wartość przez jakieś osiągnięcie. To jak w zbiorach matematycznych: niektóre nachodzą na siebie, niektóre się wykluczają.
Może nie mam pomysłu na sposób jak obniżyć swój "pułap" tak, aby być w zgodzie z samym sobą?
I może nie mam pomysłu, albo go skutecznie nie realizuję jak podwyższyć swoją wartość?
Może (i na pewno) nie spotkałem tej właściwej osoby, przy której powyższe dywagacje, konflikty i napięcia ustąpiłyby za jednym jej dotknięciem?

środa, 3 lutego 2010

Między nami jaskiniowcami

Na początek prosta uwaga - założyłem ten blog z myślą o konkursie z My Dwoje. Myślałem, że uda mi się go wygrać, że mam coś ciekawego, a czasem osobliwego do napisania. Ale jak widzę, nie uda mi się wygrać tego konkursu z kilku powodów.
Po pierwsze - jak patrzę na blogi, które otrzymują najwięcej głosów, to myślę sobie: rety, nie mam fajnych romantycznych obrazków na tapecie swojego bloga, posiłkuję się "tylko" słowem i to w dużych ilościach.
Po drugie - podejrzewam, że większość osób głosujących to kobiety, nic dziwnego, że one z kolei głosują raczej na kobiety, ponieważ mogą się identyfikować z ich przeżyciami, sposobem myślenia. A kto mógłby się ze mną identyfikować. Filozof? Myśliciel? Naukowiec? Takich ludzi jest mniejszość, ogromna mniejszość.
Tak więc pozbyłem się złudzeń o darmowym półroczu na portalu randkowym, jednak z bloga nie zrezygnuję, ponieważ lubię pisać i od jakiegoś czasu chciałem założyć własnego bloga i teraz nasunęła się sposobność.

A teraz kolejna refleksja jak w tytule postu:
Mówi się, że pomimo iż z pozoru jesteśmy cywilizowanymi, otoczonymi wytworami kultury i nauki ludźmi, to w głębi duszy i w głębi ciała niewiele różnimy się od naszych przodków z epoki powiedzmy kamienia łupanego. Biologia, psychika, dusza...to wszystko rządzi się własnymi prawami i nie zawsze daje się kontrolować za pomocą gorsetu kultury...
Jeden dzień z życia "cywilizowanego jaskiniowca" wyglądać może następująco:

Skoro świt otwieram oczy...wychodzę z jaskini swojego pokoju i sięgam do spiżarni lodówki po jedzenie, które upolowałem wczoraj w pobliskim hipermarkecie...muszę znów iść dzisiaj do pracy i zdobyć środki, żeby znów móc upolować kolejne żarełko...jak starożytny rzemieślnik, albo rolnik robię coś, co zamieniam na pieniądze, które są moją bronią w walce o przeżycie...tak, tak, najpierw trzeba przeżyć...instynkt samozachowawczy na pierwszym miejscu...a potem?...potem można pomyśleć o instynkcie przedłużenia gatunku...dawniej to brało się siłą branki na wojnie, albo wymieniało się za dwadzieścia wielbłądów kobietę jaka się spodobała...teraz trzeba zrobić miliony rzeczy, powiedzieć miliony słów, zapłacić miliony złotych...przesadziłem z tymi milionami, ale fakt, że jeśli chce się zakładać rodzinę, trzeba mieć środki na to...dawniej to kobiety siedziały spokojnie w jaskini i przygotowywały żarełko z tego, co mężczyźni upolowali...taaaa...szyły ubrania ze skór, wychowywały małe dzieci...a jak już te dzieci trochę podrosły, to mężczyźni brali chłopców na polowania, żeby się uczyli jak mają zdobyć żarełko dla swoich kobiet w przyszłości...dziewczynki zostawały z matkami i uczyły się jak mają gotować dla swoich przyszłych mężczyzn...teraz który ojciec uczy życia młodego chłopaka?...czemu tyle samotnych matek?...matka NIGDY nie zastąpi synowi ojca, to niewykonalne, nienaturalne...
....polowanie na partnerkę za pomocą klikania myszą komputera jest jakimś złudzeniem...nic nie zastąpi osobistego kontaktu...tak, wiem, że odległość to ważna sprawa...dawniej człowiek nie poruszał się dalej niż za horyzont...chyba że była wojna...w każdym razie wybierało się żonę z sąsiedniego sioła, z sąsiedniego plemienia...teraz to można teoretycznie z drugiej półkuli poderwać fajną laskę...właśnie, internet zrobił z naszej planety globalną wioskę...teraz wybrać można z tej wioski teoretycznie kogo się chce...
Kobiety są bardziej bierne...dawniej nie miały prawie żadnego głosu...to rodzice wybierali im mężów, najczęściej bogatych, takich, którzy potrafili zapewnić byt...a dzisiaj, kiedy kobiety same potrafią sobie zapewnić byt, kiedy same mogą wybierać, najczęściej nie wiedzą czego chcą...są zdezorientowane...role się zaburzyły...zawsze było tak, że żeby uniknąć mezaliansu, kobieta wydawana była za mężczyznę bogatszego od niej...teraz wiele kobiet ulega pułapce, że skoro same osiągnęły jakiś pułap zawodowo - finansowy, muszą wybierać mężczyznę, który osiągnął jeszcze więcej...
No więc jeszcze nie znalazłem matki dla swoich , naszych dzieci...może nie czuję się pewnie, bo mam zakodowane, że MUSZĘ mieć dużo środków, żeby "wymienić" je na partnerkę...że muszę podwyższyć swoją wartość...czyli praca, praca i praca...
dlatego mężczyzna ZAWSZE, czasem nawet ponad rodzinę, będzie cenił sobie pracę...tak, tak, najpierw instynkt samozachowawczy...najpierw lodówka pełna żarełka...potem dopiero instynkt przedłużenia gatunku...spirala, która jest treścią życia mężczyzny...jak spirala podwójnej helisy DNA, która jest nośnikiem życia...ile to już trwa?...miliony lat?...jestem teraz na końcu tego łańcucha...powiedzie mi się, tak jak powiodło się WSZYSTKIM moim bezpośrednim przodkom...oni NIGDY nie przerwali tego łańcucha życia, bo inaczej nie było by mnie tutaj i nigdy nie napisałbym słów, które czytasz...:)

sobota, 30 stycznia 2010

Randki w ciemno, czyli internetowa loteria z portali randkowych;)

Urozmaicając sobie od czasu do czasu swoje życie towarzyskie spotkaniami z dziewczynami z portali randkowych nie mogłem nie nazwać tego typu doświadczeń "loterią". Albo, jak mawiał Forest Gump, "pudełkiem z czekoladkami": nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Co prawda nigdy nie umawiam się z kimś, kogo wcześniej nie widzę na zdjęciu, ale i tutaj wychodzą przeróżne historie "kamuflażowe" (wiadomo, kobiety są mistrzyniami kamuflażu;): a to dziewczyna da swoje zdjęcie sprzed pięciu lat, gdzie jest szczupła i opalona, a to któraś podstawi zdjęcie jakiejś modelki i dopiero po którymś mailu informuje, że wygląda co prawda "inaczej, ale też fajnie". (To "fajnie" w punktacji od 1 do 10 jest niestety o kilka punktów mniej).
Cała reszta nie związana z wyglądem, a z charakterem, też wychodzi podczas spotkania...
Po "przeciwnej stronie barykady", czyli z punktu widzenia tych dziewczyn, sytuacja była zapewne podobna, ja dla nich też jak one dla mnie byłem kolejną "nie tą na którą się czeka" - czekoladką, albo nie tym numerem losu, który wygrywa.
No cóż...nie wiadomo, jak bym się nie starał i nie wiadomo, jak one by się nie starały, czuło się zawsze, z jednej lub drugiej strony, że "to nie to".
Patrząc na ten problem statystycznie, mamy bardzo wiele kombinacji par, więc teoretycznie im więcej par się losuje, tym większe prawdopodobieństwo wylosowania pary pasującej do siebie...
Proste? Proste!
Podobno nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale by gonić go...sama świadomość, że zaraz, za chwilę spotkam się z kolejną dziewczyną, żeby sprawdzić i tę "kombinację par" dodaje temu doświadczeniu pewnego smaczku...
Uważam, że nie ma sensu siedzieć w domu i się zamartwiać...z tego rodzą się depresje i...kompleksy.
Okazji do wyjścia jest wiele: świat pełen jest różnych okazji każdego dnia, trzeba tylko się otworzyć na nie i korzystać z nich!

Żeby nie być gołosłownym, teraz kończę tę pisaninę, żeby się rozwijać towarzysko...

środa, 20 stycznia 2010

Wystarczy jeden człowiek...

Żeby napisać tego posta musiano wcześniej wynaleźć laptopy i internet, oraz musiałem mieć dostęp do tych dwóch rzeczy i jeszcze umieć pisać;)
I musiałem mieć natchnienie:)
Jednym słowem musiało zostać spełnionych tysiące okoliczności, nad którymi nie będę się tutaj rozwodził,a których efektem jest to, co możesz tutaj i teraz przeczytać Czytelniku.
Co należy myśleć o celowości życia człowieka?
Ogólnie mówi się, że każdy człowiek ma jakąś misję do spełnienia na Ziemi.
Z drugiej strony ktoś, kto zbyt serio traktuje taką teorię łatwo może zostać posądzony o megalomanię.
Jak by nie było, historia ludzkości opiera się na wybitnych jednostkach, które potrafią poruszyć tłumy. To religijni, czy polityczni przywódcy, wielcy myśliciele i działacze społeczni.
Na przykład jeden Człowiek, który urodził się w stajni,który potem musiał uciekać z rodzicami do Egiptu pod groźbą śmierci,który żył przez trzydzieści lat jako cieśla i syn cieśli - Człowiek ten był tak charyzmatyczny, że Jego ruch religijny przewrócił do góry nogami cały ówczesny świat, a nawet od Jego narodzin liczy się lata!
Wystarczył jeden właściwy Człowiek, aby zbawić świat.
Kościół, który założył, on też oparty był na wybitnych jednostkach takich jak Apostołowie.Na przykład Paweł Apostoł przewędrował całe ówczesne Cesarstwo Rzymskie i wszędzie, gdzie przybył, zakładał wspólnoty chrześcijańskie.
I kiedy przebiegniemy całą historię aż do czasów najbardziej współczesnych i stawimy sobie przed oczy takie postaci jak Jan Paweł II, Lech Wałęsa (ten drugi lepiej postrzegany jest na zachodzie niż w Polsce), czy wcześniej Józef Piłsudski - widzimy wpływ jednostki na dzieje całych narodów, a nawet świata.
Czym jednak różnią się te osoby od reszty społeczeństwa? Czasem są to z pozoru zwykli ludzie - mogą być niscy jak Napoleon, bez wyższego wykształcenia jak Lech Wałęsa, albo biedni jak Cieśla z Nazaretu.
Otóż ludzie ci mają charyzmę.
A skąd pochodzą charyzmaty?
Zanim odpowiem na to pytanie, zadam inne: skąd taki człowiek jak Hitler czerpał swe zdolności do hipnotyzowania niemieckich tłumów swymi przemówieniami?
Hitler też jest "odpowiednim człowiekiem w odpowiednim momencie historii", tyle że nie z punktu widzenia dobra pojedynczego narodu czy całej ludzkości, ale ich zła. Zło też ma swe "charyzmatyczne postaci".
No więc charyzmaty pochodzą od Boga (dlatego najbardziej charyzmatycznym Człowiekiem w całych dziejach ludzkości był i pozostanie do końca świata Jezus Chrystus). Ale i zło potrafi "podrobić" charyzmaty - wystarczy poczytać sobie w Księdze Wyjścia o "pojedynku mocy" pomiędzy Mojżeszem i magikami egipskimi.
Z Bożego punktu widzenia to nawet lepiej, jest to w Jego oczach zaletą człowieka, którego chce On obdarzyć charyzmatami, jeśli taki człowiek ma jakieś braki - np Mojżesz był jąkałą, Dawid był "mały i rudy", Eliasz miał skłonności depresyjne, itd.
Gdyby Bóg powoływał "supermanów" z punktu widzenia ludzi, to po pierwsze człowiek taki łatwo popadłby w pychę, a po drugie ta ludzka doskonałość przesłoniłaby Boskie dary, charyzmaty.
Kiedy widzi się takich bohaterów filmowych jak detektyw Columbo, czy doktor Hause, to widzimy prawie upośledzonych ruchowo facetów, którzy są geniuszami w swoich zawodach. Ich filmowe charyzmaty jeszcze bardziej błyszczą dzięki temu kontrastowi.

Życie każdego charyzmatycznego przywódcy dzieli się na okres zwykłego życia przed otrzymaniem charyzmy i okres życia "niezwykłego" po tym, jak charyzmę otrzymał. Mojżesz przed swoim powołaniem był niepewnym siebie jąkałą,król Dawid był zwykłym pasterzem trzody u swojego ojca, Eliasz przed poznaniem mocy Bożej być może był przytłaczany przez swoją niemoc i stany depresyjne, nawet Jezus przed chrztem w Jordanie był zwyczajnym człowiekiem wykonującym prace ciesielskie.
Sięgając współczesnych przykładów - kiedy czyta się biografie takich ludzi jak wspomniani Jan Paweł II i Lech Wałęsa, to również zauważa się różnicę "przed" i "po" otrzymaniu charyzmy. Otóż koledzy Lecha Wałęsy z czasów, gdy był on jeszcze prostym robotnikiem w latach 70-siątych ubiegłego stulecia wspominają, że właściwie to niczym się nie wyróżniał, ale bardzo się zmienił na jakiś czas przed powstaniem "Solidarności". Stał się charyzmatycznym mówcą, przywódcą. Jan Paweł II w czasach, kiedy był "zwykłym" kapłanem podczas wygłaszania homilii miał trudności z dotarciem do ludzkich serc i umysłów - ludzie po prostu nie rozumieli, co on do nich mówi.
Kiedy się to porówna do najlepszych czasów, kiedy obaj ci przywódcy mieli największe sukcesy - widzi się kolosalną różnicę, widzi się w tym działanie jakiejś siły, która się nimi posługuje, żeby oddziaływać na tłumy, na ich serca i umysły.
Zdaje się, że Bogu wystarczą pojedynczy ludzie, żeby mógł On dokonać swoich planów w rzeszach ludzi.

Teraz jak to się ma do "wiodącego tematu tego bloga", czyli stosunków damsko-męskich?
Otóż tutaj też wystarczy jeden człowiek. Właściwy człowiek.
Bo można otaczać się dziesiątkami i setkami znajomych, którzy w jakimś sensie zagłuszą ból samotności, ale...żadna z tych jakże sympatycznych i inteligentnych osób nie jest "tą jedyną Osobą", na którą czeka się całe życie i z którą chce się spędzić pozostałą część życia.
Ta jedna właściwa osoba ocala nas od samotności, jest lekiem na nasze lęki, jest brakującą połówką do naszej połówki.
Z drugiej strony ta "właściwa osoba" może być cokolwiek zwyczajna dla innych, którzy czasem zapytają: "co ty w nim/niej takiego widzisz"?
O co tu chodzi? O chemię? O urok osobisty?
Myślę, że chodzi o...charyzmat.
Charyzmat nie na megaskalę, który powala na kolana tłumy, ale charyzmat osobisty, skierowany do jednej jedynej osoby.
Taki minicharyzmat, który sprawi, że On dla Niej i Ona dla Niego będą najważniejszymi osobami na świecie.
Najbardziej romantyczny charyzmat, jaki można sobie wyobrazić.
Skąd się on bierze? Tak jak w przypadku innych charyzmatów, jest to dar Boży.
Oczywiście nie mówię tu o jakimś zauroczeniu, prowadzącym do romansu, czy tym podobnym; mam na myśli taką relację damsko-męską, która kończy się małżeństwem aż do śmierci.

Wystarczy tylko jedna osoba, aby ocalić mnie od samotności. Właściwa osoba. Pojawi się w najbardziej odpowiedniej chwili w moim życiu.
"To co będzie - już jest", więc jestem spokojny i czekam.

środa, 13 stycznia 2010

Seriale a życie

Dziś postanowiłem pośmiać się trochę z seriali typu "Dynastia" (kto go jeszcze pamięta?;), czy "Moda na sukces" (mało kto zauważa, że w czołówce tego serialu widnieje oryginalny tytuł, którego najprostszym tłumaczeniem jest "Bogaci i piękni")
No właśnie....bogaci i piękni, czyli coś, czego nam życie skąpi czasem, za czym tęsknimy...a zwłaszcza tęskni przeciętna gospodyni domowa, której nie stać nawet na lepsze perfumy, która słowo "kocham" słyszy bardzo rzadko, jeśli w ogóle.
Tymczasem luksus i "miłość" to chleb powszedni w serialach.
Nic dziwnego, że ten bajkowy świat serialu jest bardzo kuszący, atrakcyjny: oglądając kilkutysięczny setny odcinek takiego tasiemca odnosi się wrażenie, że życie zawodowe jego bohaterów jest bardzo okrojone i jest tylko przykrywką dla bujnego życia towarzyskiego.
Nieco starsi telewidzowie pamiętają wspomnianą wyżej "Dynastię", w której życie towarzysko-erotyczne było bujne niczym tropikalna dżungla.
Śmiało można wymyślić następujący dowcip na ten temat:
Po kilku setkach odcinków "Dynastii" na plan filmowy wchodzi scenarzysta i pyta: "Czy wszyscy już ze wszystkimi spali? Jeśli tak, to wyczerpały mi się pomysły na dalszy scenariusz".

Teraz jak to się ma do życia, gdzie główny nacisk kładzie się na pracę i karierę, a z życia towarzyskiego to zostaje weekend i urlop albo i to czasem nawet nie - każdy ma swoje doświadczenie w tej materii.
W każdym razie seriale przypominają trochę projektor wyświetlający marzenia o pięknie, miłości, bogactwie i luksusie. Intrygi i romanse nasączone emocjami, których skąpi nam racjonalne i szare życie, zdają się dosłownie kipieć z ekranu niczym erupcja gejzeru z Parku Narodowego Yellowstone.

Takie marzenia mogą trochę uśmierzyć ból i pustkę samotności, ale tylko na chwilkę, bo jak tylko skończy się ten dwutysięczny trzysetny pięćdziesiąty szósty odcinek, wraca rzeczywistość - godzina osiemnasta piętnaście, sterta koszul do wyprasowania, kolacja do przygotowania i setki innych drobiazgów, z których składa się codzienne życie, i które wysysają cały czar i romantyzm z czasu w którym żyjemy.

Co więc zrobić, żeby choć trochę tego czaru i romantyzmu uszczknąć, podkraść dla siebie i innych z tych serialowych bajań?
Można dostrzec, że nasze życie jest cudem, że jest....serialem, najdłuższym serialem jakiego możemy kiedykolwiek doświadczyć; serialem, w którym gramy główną rolę, zaś w "pozostałych rolach" grają nasi bliscy, przyjaciele, znajomi. Role epizodyczne otrzymali na przykład dozorczyni i sklepowa z naszego osiedla.
Kiedy budzisz się ranem, spróbuj pomyśleć, że przed tobą kolejny odcinek życiowego serialu.
A nagrody? Co jest nagrodą za dobrze odegraną rolę w życiu?
Zanim nadejdzie koniec życia i otrzymasz od Boga nagrodę cenniejszą od Oskara - Niebo (czego życzę każdemu), nagrodą może być uśmiech i słowo "dziękuję" od osoby, której pomogłeś.
Tą nagrodą mogą być najbliżsi ci ludzie, których widzisz codziennie po obudzeniu.
Tylko tyle i aż tyle.
Można marzyć i śnić o czymś nierealnym, wyreżyserowanym przez sztab speców od seriali czy reklamy, ale my marzyć nie musimy - już odgrywamy rolę w swoim realnym życiu, na które mamy wpływ, które współreżyserujemy przez konkretne wybory, decyzje i czyny każdego dnia.

Do zobaczenia w którymś z kolejnych odcinków;)!

niedziela, 10 stycznia 2010

Więzienie

Jedną z moich ulubionych postaci ze Starego Testamentu jest Józef, tzw. Egipski.
Był on umiłowanym synem Jakuba - tak bywa z dziećmi urodzonymi w podeszłym wieku swoich rodziców. Jego liczni bracia zazdrościli mu tej pozycji u ojca i w końcu znaleźli sposób, żeby wyładować na nim swoją niechęć.
Po tym, jak Józef opowiedział im swój proroczy sen o swoim wywyższeniu (księżyc i jedenaście gwiazd symbolizujące ojca i braci oddające mu pokłon), bracia tak się rozeźlili z zazdrości, że przy najbliższym "wyjazdowym" wypasie trzody po prostu sprzedali go jako niewolnika, a ojcu powiedzieli, że rozszarpały go dzikie zwierzęta. Miał wtedy Józef około osiemnastu lat.
Następnie Józef został sprzedany Potifarowi, urzędnikowi faraona. W Księdze Rodzaju istnieje wzmianka o tym, że "Pan był z Józefem i dlatego wiodło mu się dobrze". Innymi słowy Józef był dobry w zarządzaniu majątkiem swojego pana, co można przypisać jego talentowi, zręczności, a nawet charyzmatowi otrzymanemu od Boga.
Józef był młody, przystojny i wpadł w oko żonie Potifara, która bezskutecznie namawiała go na "romans". Jej urażona kobieca duma kazała jej skłamać swojemu mężowi, jakoby Józef miał ją napastować i w ten sposób Józef znalazł się w więzieniu.
I znów pisarz piszący Księgę Rodzaju zanotował "gdy Józef przebywał w tym więzieniu, Pan był z nim okazując mu miłosierdzie". Czyli innymi słowy Bóg dał Józefowi charyzmat zarządzania i sposobność do jego wykorzystania w praktyce - stał się Józef zarządcą więzienia. To paradoks - Józef był równocześnie niewolnikiem, więźniem i zarządcą, panem.
Znamy ciąg dalszy opowieści - faraon ma proroczy sen, którego w całym Egipcie nie może zinterpretować żaden najmądrzejszy nawet człowiek, tylko on - Józef, niewolnik, więzień, i...sługa Boga, mąż Boży, w którym mieszkał Duch Boży, Duch mądrości, charyzmatów.
Pytanie, jakie zadał faraon swoim urzędnikom, zanim mianował Józefa swoim zastępcą, zarządcą już nie tylko majątku Potifara, nie tylko więzienia, ale całego Egiptu, to pytanie brzmiało:
"Czy potrafimy znaleźć podobnego mu człowieka, który miałby tak jak on ducha Bożego?".
Józef miał wtedy trzydzieści lat, czyli że był niewolnikiem i więźniem przez łącznie dwanaście lat.

*********
Józef jest jedną z moich ulubionych postaci biblijnych, ponieważ dość gładko się z nim identyfikuję. Dlatego, że obserwuję świat z...więzienia.
Nie chodzi mi tu rzecz jasna o fizyczne więzienie - jestem w miarę wzorowym obywatelem Rzeczypospolitej, który nawet papierka nie wyrzuci na ulicy, ale do kosza.
Chodzi mi o więzienie emocjonalne, duchowe, psychologiczne, zawodowe, społeczne.
I równocześnie tak jak Józef, w swoim "więzieniu" rozwijam swoje pasje i charyzmaty prawie bez wynagrodzenia. Na przykład dużo piszę nie dla pieniędzy, ale dla samego rozwijania swojego talentu. Tak jak w tym blogu.
Józef oglądał świat z więzienia - widział, jak jego rówieśnicy robią kariery, zakładają rodziny, wychowują dzieci.
Jakie uczucia to w nim rodziło?
Czy buntował się, że musi znosić całe to zło mimo, że nic złego nie zrobił?
Czy może ufał Bogu?
A Bóg?
On chciał po prostu wychować Józefa do jego życiowej roli, jaką była funkcja zarządcy Egiptu.
Ktoś, kto dostaje od życia wiele od razu, nie potrafi sobie z tym radzić - znamy dziesiątki dramatów gwiazd, których zabił sukces.
Bóg, kiedy wychowuje człowieka do odegrania prestiżowej roli w społeczeństwie, zachowuje się jak wielka koparka przed położeniem głębokiego fundamentu - im wyższy przyszły budynek, tym głębszy dół. W przełożeniu na życie człowieka, oznacza to po prostu wielkie i długofalowe poniżenie. Na poziomie psychologicznym nazywa się to czasem "dezintegracją pozytywną".
Żadna kobieta nie potrafi przylgnąć do faceta w takim stanie "wielkiego i długofalowego poniżenia", bo to byłoby sprzeczne z jej instynktem samozachowawczym.
Potrafi to zrobić jedynie w okresie "wywyższenia" takiego człowieka.
(Józef ostatecznie ożenił się z córką kapłana egipskiego, więc była to "dobra partia";)

Może więc to jest wyjaśnieniem przyczyn mojej samotności - brak życiowego sukcesu?
Chętnie poczekam do tej pięknej chwili, kiedy odniosę jakiś bardziej znaczący sukces niż do tej pory i poznam kobietę, z którą mógłbym się nim dzielić.

W każdym razie biblijny przekaz jest jednoznaczny: warto być dobrym, uczciwym nawet, a raczej "zwłaszcza" w trudnym okolicznościach, bo taka postawa w końcu zostanie nagrodzona. Gdyby Józef poszedł na układ ze złem i np. wdał się w romans z żoną szefa, to utkwił by w tej pracy na zawsze i nigdy nie zostałby zastępcą faraona.

Romeo i Julia



Może gdyby urodził się w Kraju Kwitnącej Wiśni
Byłby usprawiedliwiony
Ale urodził się w kraju, w którym bardziej ceni się tanie wino z jabłek
Niż kwiaty jabłoni
Może gdyby miał brązowe skośne oczy i drobne palce
Byłby usprawiedliwiony
Ale jego oczy były niebieskie, a palce długie
I może gdyby składał piękny czerpany papier
Byłby usprawiedliwiony
Ale składał tylko zwykły papier do ksero
Dlatego nie było żadnego usprawiedliwienia
Dla jego pasji
Rodzice uważali go za nieudacznika
Który zmarnował sobie młodość
I stawiali za wzór kolegów:
Mechaników, ślusarzy, bankierów
Kobiety omijały go szerokim łukiem
Jako kogoś, kto może i składał ładne rzeczy z papieru
Ale był niepraktyczny
Czy wiedział, że jego końcem będzie skrajna nędza?
Być może...
Ale gdyby miał wybierać jeszcze raz
Wybrałby tę samą radość
Jaką czuł Bóg w dniu stworzenia
A kiedy musiał umierać z głodu
Ostatnią rzeczą jaką zrobił
Była jeszcze jedna figurka Origami
Najpiękniejsza ze wszystkich
Jakie wymyślił
W porównaniu z tym historia Romea i Julii
Jest tylko sentymentalną opowiastką
O nieszczęśliwej miłości dwojga
Którzy pochodzili ze zwaśnionych rodów
Ich miłość
Ich rozdarcie
I ich śmierć
Nosił w sobie
Każdego dnia

czwartek, 7 stycznia 2010

Jesteś kimś więcej niż ciało...

Na początek piosenka, którą Elton John napisał na cześć Marilyn Monroe po jej śmierci, oraz jedno z tłumaczeń tej piosenki:


Żegnaj, Normo Jean
Chociaż nigdy Cię nie poznałem
Miałaś to szczęście pozostać sobą
Podczas gdy inni wokół Ciebie pełzli
Oni potrafili uratować się z opresji
I szeptali do Twego mózgu
Szczuli Cię pracą ponad siły
I zmienili Twoje imię
A mnie wydaje się, że przeżyłaś swoje życie
Niczym świeca na wietrze
Nigdy nie wiedząc na kim się wesprzeć
Kiedy nadchodził deszcz
I ja też pragnąłem Cię poznać
Jednak byłem tylko dzieckiem
Twoje światło już się wypaliło
Legenda będzie trwała wiecznie
Samotność była trudna
Najtrudniejsza rola, jaką przyszło Ci zagrać
Hollywood stworzyło supergwiazdę
Ból był ceną którą za to płaciłaś
Nawet gdy umarłaś
Cała prasa wciąż Cię prześladowała
Wszystkie gazety musiały powiedzieć
Że ta Marilyn została znaleziona nago
A mnie wydaje się, że przeżyłaś swoje życie
Niczym świeca na wietrze
Nigdy nie wiedząc na kim się wesprzeć
Kiedy nadchodził deszcz
I ja też pragnąłem Cię poznać
Jednak byłem tylko dzieckiem
Twoje światło już się wypaliło
Legenda będzie trwała wiecznie
Żegnaj, Normo Jean
Chociaż nigdy Cię nie poznałem
Miałaś to szczęście pozostać sobą
Podczas gdy inni wokół Ciebie pełzli
Żegnaj, Normo Jean
Od młodego mężczyzny w dwudziestym drugim rzędzie
Który dostrzegł w Tobie coś więcej niż tylko symbol seksu
Więcej niż tylko Marilyn Monroe
**************
                Teraz powrócę do czasów, kiedy jako absolwent uczelni wyższej imałem się różnych zajęć, przeważnie dość kiepsko płatnych i ciężkich. Zaobserwowałem niestety smutną rzecz, że pracodawca widzi w pracowniku "tylko" siłę roboczą, najchętniej tanią. Przez pewien czas pracowałem w firmie rodzinnej, i widziałem, że jestem niesprawiedliwie wynagradzany, ponieważ nie należałem do rodziny.
Powoli i niepostrzeżenie zarażałem swój umysł trucizną myślenia, jakie serwowali mi pracodawcy, oni jakby - żeby użyć słów Eltona Johna - "szczuli mnie pracą ponad siły i szeptali mi do mózgu" że jestem tylko "mięsem armatnim", który nadaje się jedynie do takiej pracy, jaką mi oni łaskawie zaproponują i że jak nie będę miał "wyników", to zawsze znajdą kogoś, kto zajmie moje miejsce.
Ale kiedyś pojechałem  na rekolekcje pod tytułem "Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego". Po raz pierwszy w życiu dopuściłem do siebie świadomość, że Bóg myśli o mnie inaczej niż wszyscy ludzie dookoła mnie! I że wszyscy ludzie się mylą.
Bóg widzi we mnie, w każdym z nas "coś więcej" niż tylko szarą jednostkę zdolną lub niezdolną do pracy, "coś więcej" niż tylko piękne lub mniej piękne ciało, "coś więcej" niż zdrowego lub mniej zdrowego człowieka.Bóg widzi w nas swoje dziecko, swojego syna, swoją córkę.
Nie, żebym znów "zaraził" swój umysł kolejną iluzją, która mi "pasuje", która mi "podchodzi". Jak dla mnie nie jest to kolejna iluzja, jest to Prawda o mnie.


 Wracając do piosenki Eltona Johna, on też pisze o tym, że Marilyn Monroe miała swoje prawdziwe imię (Norma Jean). Jest tak, że świat zabiera nam nasze prawdziwe imię i nadaje nam inne imię, np. związane z wykonywanym zawodem, pracą. Trzeba pamiętać, że to tylko etykietka, że prawdziwe imię nadaje nam Bóg (pisze o tym John Eldredge w "Dzikim sercu").
Dla Boga jesteśmy "kimś więcej" niż bankierem, kelnerką, nauczycielem, itd. Według mnie najbardziej wzruszającym fragmentem tego tekstu jest ostatnie zdanie, w którym Elton John mówi, że dostrzegł w Marilyn "coś więcej" niż tylko piękną kobietę.Bóg jest zakochany w swoim stworzeniu i zawsze widzi w nim "coś więcej" niż my dostrzegamy. Bóg sięga naszej najgłębszej istoty, a Jego plany wobec nas sięgają wieczności.
Josh Mc Dowell napisał kiedyś książkę o Jezusie pt. "Więcej niż Cieśla". Ludzie dookoła Jezusa widzieli w Nim tylko Cieślę, syna cieśli. Ale Bóg widział w Nim "coś więcej", Kogoś więcej. Dlatego powiedział "Tyś jest Mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie". Myślę, że te słowa Bóg kieruje również do każdego z nas. Dlatego ja już wiem, że w oczach Boga jestem "kimś więcej" niż tylko wciąż raczej kiepsko zarabiającym facetem w średnim wieku w dobie kryzysu gospodarczego. I dla mnie Jego opinia jest NAJWAŻNIEJSZA!
I na tym poczuciu wartości mogę wreszcie budować swoją przyszłość, karierę, relacje z ludźmi,itd.

Kolumb, Indie i szukanie partnerki

Krzysztof Kolumb był człowiekiem z wizją, z pomysłem na znalezienie nowej drogi morskiej do Indii. Ale chciał ją znaleźć w niekonwencjonalny sposób, płynąc w dokładnie w odwrotnym kierunku niż wszyscy inni żeglarze. Nikt przed nim nawet nie pomyślał o takim czymś, nawet jeśli wiedział, że Ziemia jest okrągła i teoretycznie płynąc cały czas w jednym kierunku po jakimś czasie znajdziemy się w punkcie wyjścia.
Co innego znać teorię, a co innego zaryzykować wprowadzenie jej w czyn.
Nawiasem mówiąc, istnieje także teoria, że Wszechświat jest "okrągły", że rozszerzając się z jednego punktu zawarty jest w gigantycznej niewyobrażalnie wielkiej kuli i że lecąc z jednego punktu Wszechświata w jednym określonym kierunku po astronomicznie dużej, ale jednak skończonej liczbie lat - znajdziemy się w punkcie wyjścia tak jak żeglarz po rejsie dookoła świata.
Wracając do Kolumba - był to człowiek mający odwagę myśleć inaczej i robić inaczej i był w tym wszystkim przekonywujący, skoro udało mu się uzyskać środki do sfinansowania swej wizji.

Kolumb miał wizję, miał wiedzę, ale cała reszta była niewiadomą i...przygodą. Wielką przygodą. Pewnego dnia jako kapitan wyprawy wyruszył z trzema statkami w nieznane. Zapewne wyobrażał sobie, że jego plan się powiedzie i że skróci drogę do Indii. Wiemy, że zamiast Indii i Hindusów napotkał...Indian i wyspę na Morzu Karaibskim

Czasem mamy w życiu jakieś plany, jakąś wizję, czasem konkretną i czynimy wysiłki, żeby ją zrealizować po swojemu. A potem idziemy "w nieznane" i po drodze napotykamy na niespodziewane "fluktuacje", na coś, co nas zaskakuje, czego nie przewidzieliśmy. Zawsze jest tak w życiu. Rzeczywistość to coś, czego nie potrafimy do końca przewidzieć, zaplanować.
Żeby powrócić do wiodącego tematu tego bloga: mam w umyśle jakiś określony typ kobiety, który mi odpowiada i ten szablon przykładam do wszystkich napotkanych w moim życiu kobiet. Szablon jak to szablon - jest sztywnym wzorcem, który po przyłożeniu do niczego nie pasuje. Wynika to wprost z różnorodności genetycznej ludzi - nie ma dwóch identycznych kobiet na przykład.
Nawiasem mówiąc całe szczęście, że ludzie rozmnażają się płciowo, a nie przez klonowanie - wyobraźmy sobie te chodzące "wykapane mamusie", czyli wierne kopie teściowych;)
No więc wychodzę w świat, żeby znaleźć kobietę swojego życia, która byłaby podobna do aktorki Hollywood, która akurat mi się podoba, i...napotykam na kobiety, które nie są tak samo piękne, ale...mają za to inne zalety.
Tak jak Kolumb - odkrywam zamiast Indii Amerykę, która nie jest od Indii gorsza, ani lepsza - po prostu jest inna.
Znajomy, z kilkudziesięcioletnim stażem w małżeństwie zapytany o kobietę swojego życia, powiedział trzy słowa: "Nie ma takiej". To jakby żywa ilustracja zdania biblijnego " Kobiet jest wiele, a jedna lepsza od drugiej".
Może więc idealna partnerka/partner nie istnieje, może należałoby szukać tych "okruchów idealności" w poszczególnych osobach - każdy człowiek ma "to coś", w każdym można "to coś", co polubimy znaleźć.
Może jest to sposób na polubienie ludzi w ogóle, co mogłoby być z kolei punktem wyjścia do pokochania osoby, która ma "kumulację" takich cech.
Myślę, że łatwo jest kochać ludzi pięknych, dobrych, wrażliwych, sympatycznych - sztuką jest w codziennym życiu akceptować zwykłych, szarych ludzi.

Może wyruszyliśmy w podróż ku ludziom z zamiarem znalezienia idealnej partnerki/partnera. Ale znaleźliśmy innych ludzi. Musieliśmy porzucić swoje stare wizje tak jak Krzysztof Kolumb musiał porzucić swoją wizję Indii na rzecz Ameryki. Inne kontynenty to jak całkiem inne kobiety.
Wierzę, że każdy odnajdzie w życiu swoją "Amerykę", nawet jeśli najpierw chciał znaleźć "Indie".

Lao Tse powiedział: "Nawet najdalsza droga zaczyna się od zrobienia pierwszego kroku"

wtorek, 5 stycznia 2010

Układ zamknięty i pracownica ZUS

W dziale fizyki zwanym termodynamiką napotykamy na pojęcie układów trojakiego rodzaju: układy odizolowane, które nie wymieniają ani masy, ani energii z otoczeniem; układy zamknięte, które wymieniają tylko energię;  i układy otwarte, które wymieniająz otoczeniem i masę i energię.
Na przykład nasza Ziemia w stosunku do Układu Słonecznego jest układem zamkniętym - dociera do niej jedynie energia pochodząca ze Słońca. Ziemia nie wchodzi w "fizyczny kontakt" z żadnym innym ciałem niebieskim, czasem tylko jakiś meteoryt spadnie, albo jeszcze drobniejszy pył kosmiczny. I całe szczęście - takie "spotkania" mogą być bardzo dramatyczne w swoich skutkach dla życia na Ziemi - chociażby 70 milionów lat temu wtargnięcie w atmosferę Ziemi komety lub asteroidy spowodowało zagładę dinozaurów.

Po tym abstrakcyjnym wstępie, jakby żywcem wyjętym ze znienawidzonej lekcji fizyki, teraz opiszę pewne doświadczenie.
Otóż kiedyś załatwiałem jakąs sprawę w ZUSie i pani z okienka odesłała mnie do któregoś z pokoi, powiedzmy 305.
Zachodzę tam, mówię o co mi chodzi i kątem oka obserwuję jedną z kobiet. W ogóle w pokoju były trzy panie - dwie starsze, zapewne mężatki i jedna młodsza, która na "dzień dobry", jak tylko pojawiłem się w drzwiach, obrzuciła mnie głodnym spojrzeniem. Bardzo głodnym spojrzeniem. Zapewne byłem tego dnia jedynym facetem, który pojawił się w tym pokoju, może jedynym, którego widziała w swojej nudnej i sfeminizowanej pracy.
Popuściłem wodze fantazji i określiłem jej "typ":
A więc był to typ dziewczyny, która w średniej szkole nie odrywa nosa od książek i nauki, która nie umawia się z chłopakami, która ma kompleksy, słowem - jest typową samotną"kujonką". Po skończeniu szkoły, a może i studiów (na których znów nie odrywa nosa od książek), ląduje w jakiejś pracy, gdzie nawet nie ma okazji na poznanie faceta.
Jednak "natury się nie oszuka" i kobieta taka może dla kompensacji swojej samotności marzyć po cichu o księciu z bajki, który wyrwie ją z tej samotności; może nawet czytać romanse, oglądać komedie romantyczne, etc. i...nic poza tym nie robić.

Przypadek takiej postawy przypomina mi....układ zamknięty, o którym na początku wspomniałem. Układ ten charakteryzuje się wymianą z otoczeniem jedynie energii, bez wymiany masy.
Mówiąc prościej, dziewczyna taka ogranicza swoje kontakty z ludźmi jedynie do rozmów z koleżankami z pracy, członkami rodziny i może jeszcze jakimiś znajomymi, lub przy okazji załatwiania jakichś urzędowych spraw, czy...zakupów w sklepie.
Żadne z tych kontaktów nie dają cienia szansy na wyrwanie się jej z samotności. Chyba tylko jakiś cudowny przypadek, zbieg okoliczności mógłby tę rutynę przerwać poznaniem jakiegoś faceta.

Mamy więc do czynienia z typowym "układem zamkniętym".
Co można zmienić?
W przypadku Ziemi jej stan "układu zamkniętego" będzie trwał najprawdopodobniej już do końca świata i tak jest dobrze dla naszego bezpieczeństwa.
Ale w przypadku wyżej wspomnianej dziewczyny, czy tysięcy jej podobnych, możliwe jest przejście z "układu zamkniętego" do "układu otwartego".

Podam taki przykład:
Ponad rok temu w ramach wolontariatu na Ukrainie zajmowałem się opieką nad dziećmi. Był tam jeden chłopiec, typowy samotnik bujający w obłokach, który nad wspólną zabawę z innymi dziećmi przedkładał to, co miałem do zaproponowania, czyli składanie origami. Chłopiec ten podczas zajęć siedział więc przeważnie w salce plastycznej, którą się opiekowałem.
Ale pewnego szczególnie pięknego słonecznego dnia nie wytrzymałem i powiedziałem do niego: "Chłopie! Taka ładna pogoda, a ty tu siedzisz. Idziemy na zewnątrz!". I rzuciwszy papier i całe to składanie wyszliśmy do innych dzieci.
Potem ten chłopiec przyszedł do mnie i powiedział: "Proszę pana, nauczyłem się właśnie skakać na skakance" i tu zaprezentował mi dość niezgrabnie wyglądający pokaz skakania, ale najważniejsze w tym wszystkim było to, że chłopiec wyszedł ze swojego "stanu zamkniętego" do przynajmniej częściowo "otwartego".
Była to dla mnie bodajże najpiękniejsza chwila podczas całego tego wolontariatu.

Chyba olbrzymia większość ludzi "nikogo sobie nie znalazła", bo jest bardziej "układem zamkniętym"niż przynajmniej "układem częściowo otwartym".
W swoich postanowieniach noworocznych na wpół intuicyjnie skupiłem się na tych działaniach, które w założeniu mają sprawić, że wyjdę ze swojego zamknięcia, jakiejś towarzyskiej izolacji obracania się od lat w tym samym  gronie. Mówiąc wprost - nauczę się paru umiejętności i jakby "po drodze" poznam nowe osoby. Na okazję ku temu nie musiałem długo czekać - dwa dni temu dostałem telefon od kolegi, że jego znajome szukają partnerów do nauki tańca.
A więc zmiana, jaką chcę osiągnąć, polega na byciu "bardziej otwartym". (Proszę, nawet w potocznym języku używamy podobnych porównań: "bycie zamkniętym w sobie", "bycie otwartym na innych").

Na koniec jeszcze prosta uwaga: bycie zamkniętym na innych oznacza najczęściej bycie zamkniętym...w domu. A w domu, jak wiadomo, jest jeszcze internet, który może stać się bardzo kuszącą namiastką, ale tylko namiastką realnych relacji z drugą osobą, czy w ogóle z ludźmi. Sam poniekąd wpadłem częściowo w tę pułapkę.
Łatwiej jest napisać komuś parę słów w zaciszu domu, niż wyjść z domu i poznać kogoś.

Wiadomo, nie należy przesadzać też w drugą stronę i być układem "otwartym na wszystkich". Jakaś selekcja musi być!

Ktoś powiedział: "Jeśli chcesz być szczęśliwy, stosuj się do porad, jakie dajesz innym";)

niedziela, 3 stycznia 2010

Czyściec i dojrzewanie do miłości

 Ostatnio, dość niespodziewanie, na jednym z portali społecznościowych zostałem wybrany na właściciela grupy "Dusze czyśćcowe", poświęconej popularyzacji wiedzy o sposobach pomocy duszom cierpiących w czyśćcu.
Definicja czyśćca zawiera w sobie informację o "dojrzewaniu do miłości", aby móc oglądać Boga twarzą w twarz w Niebie. Takie dojrzewanie okupione jest oczyszczającym cierpieniem w długim okresie czasu (według objawień prywatnych cierpienie takie może trwać nawet setki lat). Czasem to cierpienie jest tak wielkie, że osoby, które przekazują takie objawienie często komentują: "Gdybym nie wiedział, że to czyściec, pomyślałbym, że to piekło".

Jak to się ma do wiodącego tematu tego bloga, czyli stosunków damsko-męskich? Otóż do miłości człowieka, i to tego najważniejszego w naszym życiu - też trzeba dojrzewać. I też dzieje się to w okresie dłuższego czasu. Generalnie im dłuższe dojrzewanie, tym miłość doskonalsza. To takie idealistyczne i optymistyczne założenie, mam nadzieję, że w moim przypadku zakończone happy endem.
Bóg nie jest bezlitosnym sadystą - jeśli wkłada komuś do umysłu i serca jakieś pragnienie, to ma On równocześnie moc sprawczą, aby to pragnienie zrealizować...w swoim czasie.

Koh 3:1-8
 Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem:
 Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasądzono,
 czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania,
 czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów,
 czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju.
(BT)
Pnp 2:10-14
 Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź!
 Bo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic, i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
 Drzewo figowe wydało zawiązki owoców i winne krzewy kwitnące już pachną. Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały, w szczelinach przepaści, ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos! Bo słodki jest głos twój i twarz pełna wdzięku.
(BT)