piątek, 21 maja 2010

Pył wulkaniczny i powódź...

Kiedyś czytając książkę o kometach natknąłem się na zagadnienie wpływu komet na...opady na Ziemi. Chodziło w nim o to, że komety w swojej podróży wokół Słońca zostawiają za sobą w przestrzeni kosmicznej pewien ślad - "chmurę" pyłu. Kometa z każdym okrążeniem traci część swojej materii w postaci tego pyłu (wiatr słoneczny stapia za każdym razem powierzchnię jądra komety i "wydmuchuje" go w postaci widocznego z Ziemi warkocza komety).
I kiedy Ziemia w swej wędrówce wokół Słońca przetnie taki "kometarny poślad", to pył ten dostaje się do atmosfery powodując spektakularne zjawisko " roju meteorów". Te roje są związane z konkretnymi kometami. I kiedy ten pył dostaje się do chmury, staje się tak zwanym "jądrem kondensacji" wokół którego skraplają się mikroskopijne cząsteczki wody aż do punktu krytycznego, w którym kropla jest na tyle ciężka, by opaść na Ziemię w postaci deszczu. W zwykłych warunkach takimi "jądrami kondensacji" są drobiny pyłu, kurzu pochodzenia ziemskiego.
 Co ciekawe, obliczono, że około 30 dni po każdym większym roju meteorów obserwuje się na Ziemi zwiększone opady - tyle potrzebuje czasu cały ten proces "wzrostu kropli" wokół jądra kondensacji.

Zapewne nie jestem pierwszy, który na to wpadł (nie sprawdzałem tego w internecie), że obecne opady deszczu mogą mieć ścisły związek z pyłem wulkanicznym z Islandii, który miesiąc temu wtargnął do atmosfery w Europie. Tak jak w przypadku pyłu pochodzenia kosmicznego - potrzeba było miesiąc czasu, by wokół jąder kondensacji pochodzenia wulkanicznego skropliła się para wodna w chmurach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz