sobota, 30 stycznia 2010

Randki w ciemno, czyli internetowa loteria z portali randkowych;)

Urozmaicając sobie od czasu do czasu swoje życie towarzyskie spotkaniami z dziewczynami z portali randkowych nie mogłem nie nazwać tego typu doświadczeń "loterią". Albo, jak mawiał Forest Gump, "pudełkiem z czekoladkami": nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Co prawda nigdy nie umawiam się z kimś, kogo wcześniej nie widzę na zdjęciu, ale i tutaj wychodzą przeróżne historie "kamuflażowe" (wiadomo, kobiety są mistrzyniami kamuflażu;): a to dziewczyna da swoje zdjęcie sprzed pięciu lat, gdzie jest szczupła i opalona, a to któraś podstawi zdjęcie jakiejś modelki i dopiero po którymś mailu informuje, że wygląda co prawda "inaczej, ale też fajnie". (To "fajnie" w punktacji od 1 do 10 jest niestety o kilka punktów mniej).
Cała reszta nie związana z wyglądem, a z charakterem, też wychodzi podczas spotkania...
Po "przeciwnej stronie barykady", czyli z punktu widzenia tych dziewczyn, sytuacja była zapewne podobna, ja dla nich też jak one dla mnie byłem kolejną "nie tą na którą się czeka" - czekoladką, albo nie tym numerem losu, który wygrywa.
No cóż...nie wiadomo, jak bym się nie starał i nie wiadomo, jak one by się nie starały, czuło się zawsze, z jednej lub drugiej strony, że "to nie to".
Patrząc na ten problem statystycznie, mamy bardzo wiele kombinacji par, więc teoretycznie im więcej par się losuje, tym większe prawdopodobieństwo wylosowania pary pasującej do siebie...
Proste? Proste!
Podobno nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale by gonić go...sama świadomość, że zaraz, za chwilę spotkam się z kolejną dziewczyną, żeby sprawdzić i tę "kombinację par" dodaje temu doświadczeniu pewnego smaczku...
Uważam, że nie ma sensu siedzieć w domu i się zamartwiać...z tego rodzą się depresje i...kompleksy.
Okazji do wyjścia jest wiele: świat pełen jest różnych okazji każdego dnia, trzeba tylko się otworzyć na nie i korzystać z nich!

Żeby nie być gołosłownym, teraz kończę tę pisaninę, żeby się rozwijać towarzysko...

środa, 20 stycznia 2010

Wystarczy jeden człowiek...

Żeby napisać tego posta musiano wcześniej wynaleźć laptopy i internet, oraz musiałem mieć dostęp do tych dwóch rzeczy i jeszcze umieć pisać;)
I musiałem mieć natchnienie:)
Jednym słowem musiało zostać spełnionych tysiące okoliczności, nad którymi nie będę się tutaj rozwodził,a których efektem jest to, co możesz tutaj i teraz przeczytać Czytelniku.
Co należy myśleć o celowości życia człowieka?
Ogólnie mówi się, że każdy człowiek ma jakąś misję do spełnienia na Ziemi.
Z drugiej strony ktoś, kto zbyt serio traktuje taką teorię łatwo może zostać posądzony o megalomanię.
Jak by nie było, historia ludzkości opiera się na wybitnych jednostkach, które potrafią poruszyć tłumy. To religijni, czy polityczni przywódcy, wielcy myśliciele i działacze społeczni.
Na przykład jeden Człowiek, który urodził się w stajni,który potem musiał uciekać z rodzicami do Egiptu pod groźbą śmierci,który żył przez trzydzieści lat jako cieśla i syn cieśli - Człowiek ten był tak charyzmatyczny, że Jego ruch religijny przewrócił do góry nogami cały ówczesny świat, a nawet od Jego narodzin liczy się lata!
Wystarczył jeden właściwy Człowiek, aby zbawić świat.
Kościół, który założył, on też oparty był na wybitnych jednostkach takich jak Apostołowie.Na przykład Paweł Apostoł przewędrował całe ówczesne Cesarstwo Rzymskie i wszędzie, gdzie przybył, zakładał wspólnoty chrześcijańskie.
I kiedy przebiegniemy całą historię aż do czasów najbardziej współczesnych i stawimy sobie przed oczy takie postaci jak Jan Paweł II, Lech Wałęsa (ten drugi lepiej postrzegany jest na zachodzie niż w Polsce), czy wcześniej Józef Piłsudski - widzimy wpływ jednostki na dzieje całych narodów, a nawet świata.
Czym jednak różnią się te osoby od reszty społeczeństwa? Czasem są to z pozoru zwykli ludzie - mogą być niscy jak Napoleon, bez wyższego wykształcenia jak Lech Wałęsa, albo biedni jak Cieśla z Nazaretu.
Otóż ludzie ci mają charyzmę.
A skąd pochodzą charyzmaty?
Zanim odpowiem na to pytanie, zadam inne: skąd taki człowiek jak Hitler czerpał swe zdolności do hipnotyzowania niemieckich tłumów swymi przemówieniami?
Hitler też jest "odpowiednim człowiekiem w odpowiednim momencie historii", tyle że nie z punktu widzenia dobra pojedynczego narodu czy całej ludzkości, ale ich zła. Zło też ma swe "charyzmatyczne postaci".
No więc charyzmaty pochodzą od Boga (dlatego najbardziej charyzmatycznym Człowiekiem w całych dziejach ludzkości był i pozostanie do końca świata Jezus Chrystus). Ale i zło potrafi "podrobić" charyzmaty - wystarczy poczytać sobie w Księdze Wyjścia o "pojedynku mocy" pomiędzy Mojżeszem i magikami egipskimi.
Z Bożego punktu widzenia to nawet lepiej, jest to w Jego oczach zaletą człowieka, którego chce On obdarzyć charyzmatami, jeśli taki człowiek ma jakieś braki - np Mojżesz był jąkałą, Dawid był "mały i rudy", Eliasz miał skłonności depresyjne, itd.
Gdyby Bóg powoływał "supermanów" z punktu widzenia ludzi, to po pierwsze człowiek taki łatwo popadłby w pychę, a po drugie ta ludzka doskonałość przesłoniłaby Boskie dary, charyzmaty.
Kiedy widzi się takich bohaterów filmowych jak detektyw Columbo, czy doktor Hause, to widzimy prawie upośledzonych ruchowo facetów, którzy są geniuszami w swoich zawodach. Ich filmowe charyzmaty jeszcze bardziej błyszczą dzięki temu kontrastowi.

Życie każdego charyzmatycznego przywódcy dzieli się na okres zwykłego życia przed otrzymaniem charyzmy i okres życia "niezwykłego" po tym, jak charyzmę otrzymał. Mojżesz przed swoim powołaniem był niepewnym siebie jąkałą,król Dawid był zwykłym pasterzem trzody u swojego ojca, Eliasz przed poznaniem mocy Bożej być może był przytłaczany przez swoją niemoc i stany depresyjne, nawet Jezus przed chrztem w Jordanie był zwyczajnym człowiekiem wykonującym prace ciesielskie.
Sięgając współczesnych przykładów - kiedy czyta się biografie takich ludzi jak wspomniani Jan Paweł II i Lech Wałęsa, to również zauważa się różnicę "przed" i "po" otrzymaniu charyzmy. Otóż koledzy Lecha Wałęsy z czasów, gdy był on jeszcze prostym robotnikiem w latach 70-siątych ubiegłego stulecia wspominają, że właściwie to niczym się nie wyróżniał, ale bardzo się zmienił na jakiś czas przed powstaniem "Solidarności". Stał się charyzmatycznym mówcą, przywódcą. Jan Paweł II w czasach, kiedy był "zwykłym" kapłanem podczas wygłaszania homilii miał trudności z dotarciem do ludzkich serc i umysłów - ludzie po prostu nie rozumieli, co on do nich mówi.
Kiedy się to porówna do najlepszych czasów, kiedy obaj ci przywódcy mieli największe sukcesy - widzi się kolosalną różnicę, widzi się w tym działanie jakiejś siły, która się nimi posługuje, żeby oddziaływać na tłumy, na ich serca i umysły.
Zdaje się, że Bogu wystarczą pojedynczy ludzie, żeby mógł On dokonać swoich planów w rzeszach ludzi.

Teraz jak to się ma do "wiodącego tematu tego bloga", czyli stosunków damsko-męskich?
Otóż tutaj też wystarczy jeden człowiek. Właściwy człowiek.
Bo można otaczać się dziesiątkami i setkami znajomych, którzy w jakimś sensie zagłuszą ból samotności, ale...żadna z tych jakże sympatycznych i inteligentnych osób nie jest "tą jedyną Osobą", na którą czeka się całe życie i z którą chce się spędzić pozostałą część życia.
Ta jedna właściwa osoba ocala nas od samotności, jest lekiem na nasze lęki, jest brakującą połówką do naszej połówki.
Z drugiej strony ta "właściwa osoba" może być cokolwiek zwyczajna dla innych, którzy czasem zapytają: "co ty w nim/niej takiego widzisz"?
O co tu chodzi? O chemię? O urok osobisty?
Myślę, że chodzi o...charyzmat.
Charyzmat nie na megaskalę, który powala na kolana tłumy, ale charyzmat osobisty, skierowany do jednej jedynej osoby.
Taki minicharyzmat, który sprawi, że On dla Niej i Ona dla Niego będą najważniejszymi osobami na świecie.
Najbardziej romantyczny charyzmat, jaki można sobie wyobrazić.
Skąd się on bierze? Tak jak w przypadku innych charyzmatów, jest to dar Boży.
Oczywiście nie mówię tu o jakimś zauroczeniu, prowadzącym do romansu, czy tym podobnym; mam na myśli taką relację damsko-męską, która kończy się małżeństwem aż do śmierci.

Wystarczy tylko jedna osoba, aby ocalić mnie od samotności. Właściwa osoba. Pojawi się w najbardziej odpowiedniej chwili w moim życiu.
"To co będzie - już jest", więc jestem spokojny i czekam.

środa, 13 stycznia 2010

Seriale a życie

Dziś postanowiłem pośmiać się trochę z seriali typu "Dynastia" (kto go jeszcze pamięta?;), czy "Moda na sukces" (mało kto zauważa, że w czołówce tego serialu widnieje oryginalny tytuł, którego najprostszym tłumaczeniem jest "Bogaci i piękni")
No właśnie....bogaci i piękni, czyli coś, czego nam życie skąpi czasem, za czym tęsknimy...a zwłaszcza tęskni przeciętna gospodyni domowa, której nie stać nawet na lepsze perfumy, która słowo "kocham" słyszy bardzo rzadko, jeśli w ogóle.
Tymczasem luksus i "miłość" to chleb powszedni w serialach.
Nic dziwnego, że ten bajkowy świat serialu jest bardzo kuszący, atrakcyjny: oglądając kilkutysięczny setny odcinek takiego tasiemca odnosi się wrażenie, że życie zawodowe jego bohaterów jest bardzo okrojone i jest tylko przykrywką dla bujnego życia towarzyskiego.
Nieco starsi telewidzowie pamiętają wspomnianą wyżej "Dynastię", w której życie towarzysko-erotyczne było bujne niczym tropikalna dżungla.
Śmiało można wymyślić następujący dowcip na ten temat:
Po kilku setkach odcinków "Dynastii" na plan filmowy wchodzi scenarzysta i pyta: "Czy wszyscy już ze wszystkimi spali? Jeśli tak, to wyczerpały mi się pomysły na dalszy scenariusz".

Teraz jak to się ma do życia, gdzie główny nacisk kładzie się na pracę i karierę, a z życia towarzyskiego to zostaje weekend i urlop albo i to czasem nawet nie - każdy ma swoje doświadczenie w tej materii.
W każdym razie seriale przypominają trochę projektor wyświetlający marzenia o pięknie, miłości, bogactwie i luksusie. Intrygi i romanse nasączone emocjami, których skąpi nam racjonalne i szare życie, zdają się dosłownie kipieć z ekranu niczym erupcja gejzeru z Parku Narodowego Yellowstone.

Takie marzenia mogą trochę uśmierzyć ból i pustkę samotności, ale tylko na chwilkę, bo jak tylko skończy się ten dwutysięczny trzysetny pięćdziesiąty szósty odcinek, wraca rzeczywistość - godzina osiemnasta piętnaście, sterta koszul do wyprasowania, kolacja do przygotowania i setki innych drobiazgów, z których składa się codzienne życie, i które wysysają cały czar i romantyzm z czasu w którym żyjemy.

Co więc zrobić, żeby choć trochę tego czaru i romantyzmu uszczknąć, podkraść dla siebie i innych z tych serialowych bajań?
Można dostrzec, że nasze życie jest cudem, że jest....serialem, najdłuższym serialem jakiego możemy kiedykolwiek doświadczyć; serialem, w którym gramy główną rolę, zaś w "pozostałych rolach" grają nasi bliscy, przyjaciele, znajomi. Role epizodyczne otrzymali na przykład dozorczyni i sklepowa z naszego osiedla.
Kiedy budzisz się ranem, spróbuj pomyśleć, że przed tobą kolejny odcinek życiowego serialu.
A nagrody? Co jest nagrodą za dobrze odegraną rolę w życiu?
Zanim nadejdzie koniec życia i otrzymasz od Boga nagrodę cenniejszą od Oskara - Niebo (czego życzę każdemu), nagrodą może być uśmiech i słowo "dziękuję" od osoby, której pomogłeś.
Tą nagrodą mogą być najbliżsi ci ludzie, których widzisz codziennie po obudzeniu.
Tylko tyle i aż tyle.
Można marzyć i śnić o czymś nierealnym, wyreżyserowanym przez sztab speców od seriali czy reklamy, ale my marzyć nie musimy - już odgrywamy rolę w swoim realnym życiu, na które mamy wpływ, które współreżyserujemy przez konkretne wybory, decyzje i czyny każdego dnia.

Do zobaczenia w którymś z kolejnych odcinków;)!

niedziela, 10 stycznia 2010

Więzienie

Jedną z moich ulubionych postaci ze Starego Testamentu jest Józef, tzw. Egipski.
Był on umiłowanym synem Jakuba - tak bywa z dziećmi urodzonymi w podeszłym wieku swoich rodziców. Jego liczni bracia zazdrościli mu tej pozycji u ojca i w końcu znaleźli sposób, żeby wyładować na nim swoją niechęć.
Po tym, jak Józef opowiedział im swój proroczy sen o swoim wywyższeniu (księżyc i jedenaście gwiazd symbolizujące ojca i braci oddające mu pokłon), bracia tak się rozeźlili z zazdrości, że przy najbliższym "wyjazdowym" wypasie trzody po prostu sprzedali go jako niewolnika, a ojcu powiedzieli, że rozszarpały go dzikie zwierzęta. Miał wtedy Józef około osiemnastu lat.
Następnie Józef został sprzedany Potifarowi, urzędnikowi faraona. W Księdze Rodzaju istnieje wzmianka o tym, że "Pan był z Józefem i dlatego wiodło mu się dobrze". Innymi słowy Józef był dobry w zarządzaniu majątkiem swojego pana, co można przypisać jego talentowi, zręczności, a nawet charyzmatowi otrzymanemu od Boga.
Józef był młody, przystojny i wpadł w oko żonie Potifara, która bezskutecznie namawiała go na "romans". Jej urażona kobieca duma kazała jej skłamać swojemu mężowi, jakoby Józef miał ją napastować i w ten sposób Józef znalazł się w więzieniu.
I znów pisarz piszący Księgę Rodzaju zanotował "gdy Józef przebywał w tym więzieniu, Pan był z nim okazując mu miłosierdzie". Czyli innymi słowy Bóg dał Józefowi charyzmat zarządzania i sposobność do jego wykorzystania w praktyce - stał się Józef zarządcą więzienia. To paradoks - Józef był równocześnie niewolnikiem, więźniem i zarządcą, panem.
Znamy ciąg dalszy opowieści - faraon ma proroczy sen, którego w całym Egipcie nie może zinterpretować żaden najmądrzejszy nawet człowiek, tylko on - Józef, niewolnik, więzień, i...sługa Boga, mąż Boży, w którym mieszkał Duch Boży, Duch mądrości, charyzmatów.
Pytanie, jakie zadał faraon swoim urzędnikom, zanim mianował Józefa swoim zastępcą, zarządcą już nie tylko majątku Potifara, nie tylko więzienia, ale całego Egiptu, to pytanie brzmiało:
"Czy potrafimy znaleźć podobnego mu człowieka, który miałby tak jak on ducha Bożego?".
Józef miał wtedy trzydzieści lat, czyli że był niewolnikiem i więźniem przez łącznie dwanaście lat.

*********
Józef jest jedną z moich ulubionych postaci biblijnych, ponieważ dość gładko się z nim identyfikuję. Dlatego, że obserwuję świat z...więzienia.
Nie chodzi mi tu rzecz jasna o fizyczne więzienie - jestem w miarę wzorowym obywatelem Rzeczypospolitej, który nawet papierka nie wyrzuci na ulicy, ale do kosza.
Chodzi mi o więzienie emocjonalne, duchowe, psychologiczne, zawodowe, społeczne.
I równocześnie tak jak Józef, w swoim "więzieniu" rozwijam swoje pasje i charyzmaty prawie bez wynagrodzenia. Na przykład dużo piszę nie dla pieniędzy, ale dla samego rozwijania swojego talentu. Tak jak w tym blogu.
Józef oglądał świat z więzienia - widział, jak jego rówieśnicy robią kariery, zakładają rodziny, wychowują dzieci.
Jakie uczucia to w nim rodziło?
Czy buntował się, że musi znosić całe to zło mimo, że nic złego nie zrobił?
Czy może ufał Bogu?
A Bóg?
On chciał po prostu wychować Józefa do jego życiowej roli, jaką była funkcja zarządcy Egiptu.
Ktoś, kto dostaje od życia wiele od razu, nie potrafi sobie z tym radzić - znamy dziesiątki dramatów gwiazd, których zabił sukces.
Bóg, kiedy wychowuje człowieka do odegrania prestiżowej roli w społeczeństwie, zachowuje się jak wielka koparka przed położeniem głębokiego fundamentu - im wyższy przyszły budynek, tym głębszy dół. W przełożeniu na życie człowieka, oznacza to po prostu wielkie i długofalowe poniżenie. Na poziomie psychologicznym nazywa się to czasem "dezintegracją pozytywną".
Żadna kobieta nie potrafi przylgnąć do faceta w takim stanie "wielkiego i długofalowego poniżenia", bo to byłoby sprzeczne z jej instynktem samozachowawczym.
Potrafi to zrobić jedynie w okresie "wywyższenia" takiego człowieka.
(Józef ostatecznie ożenił się z córką kapłana egipskiego, więc była to "dobra partia";)

Może więc to jest wyjaśnieniem przyczyn mojej samotności - brak życiowego sukcesu?
Chętnie poczekam do tej pięknej chwili, kiedy odniosę jakiś bardziej znaczący sukces niż do tej pory i poznam kobietę, z którą mógłbym się nim dzielić.

W każdym razie biblijny przekaz jest jednoznaczny: warto być dobrym, uczciwym nawet, a raczej "zwłaszcza" w trudnym okolicznościach, bo taka postawa w końcu zostanie nagrodzona. Gdyby Józef poszedł na układ ze złem i np. wdał się w romans z żoną szefa, to utkwił by w tej pracy na zawsze i nigdy nie zostałby zastępcą faraona.

Romeo i Julia



Może gdyby urodził się w Kraju Kwitnącej Wiśni
Byłby usprawiedliwiony
Ale urodził się w kraju, w którym bardziej ceni się tanie wino z jabłek
Niż kwiaty jabłoni
Może gdyby miał brązowe skośne oczy i drobne palce
Byłby usprawiedliwiony
Ale jego oczy były niebieskie, a palce długie
I może gdyby składał piękny czerpany papier
Byłby usprawiedliwiony
Ale składał tylko zwykły papier do ksero
Dlatego nie było żadnego usprawiedliwienia
Dla jego pasji
Rodzice uważali go za nieudacznika
Który zmarnował sobie młodość
I stawiali za wzór kolegów:
Mechaników, ślusarzy, bankierów
Kobiety omijały go szerokim łukiem
Jako kogoś, kto może i składał ładne rzeczy z papieru
Ale był niepraktyczny
Czy wiedział, że jego końcem będzie skrajna nędza?
Być może...
Ale gdyby miał wybierać jeszcze raz
Wybrałby tę samą radość
Jaką czuł Bóg w dniu stworzenia
A kiedy musiał umierać z głodu
Ostatnią rzeczą jaką zrobił
Była jeszcze jedna figurka Origami
Najpiękniejsza ze wszystkich
Jakie wymyślił
W porównaniu z tym historia Romea i Julii
Jest tylko sentymentalną opowiastką
O nieszczęśliwej miłości dwojga
Którzy pochodzili ze zwaśnionych rodów
Ich miłość
Ich rozdarcie
I ich śmierć
Nosił w sobie
Każdego dnia

czwartek, 7 stycznia 2010

Jesteś kimś więcej niż ciało...

Na początek piosenka, którą Elton John napisał na cześć Marilyn Monroe po jej śmierci, oraz jedno z tłumaczeń tej piosenki:


Żegnaj, Normo Jean
Chociaż nigdy Cię nie poznałem
Miałaś to szczęście pozostać sobą
Podczas gdy inni wokół Ciebie pełzli
Oni potrafili uratować się z opresji
I szeptali do Twego mózgu
Szczuli Cię pracą ponad siły
I zmienili Twoje imię
A mnie wydaje się, że przeżyłaś swoje życie
Niczym świeca na wietrze
Nigdy nie wiedząc na kim się wesprzeć
Kiedy nadchodził deszcz
I ja też pragnąłem Cię poznać
Jednak byłem tylko dzieckiem
Twoje światło już się wypaliło
Legenda będzie trwała wiecznie
Samotność była trudna
Najtrudniejsza rola, jaką przyszło Ci zagrać
Hollywood stworzyło supergwiazdę
Ból był ceną którą za to płaciłaś
Nawet gdy umarłaś
Cała prasa wciąż Cię prześladowała
Wszystkie gazety musiały powiedzieć
Że ta Marilyn została znaleziona nago
A mnie wydaje się, że przeżyłaś swoje życie
Niczym świeca na wietrze
Nigdy nie wiedząc na kim się wesprzeć
Kiedy nadchodził deszcz
I ja też pragnąłem Cię poznać
Jednak byłem tylko dzieckiem
Twoje światło już się wypaliło
Legenda będzie trwała wiecznie
Żegnaj, Normo Jean
Chociaż nigdy Cię nie poznałem
Miałaś to szczęście pozostać sobą
Podczas gdy inni wokół Ciebie pełzli
Żegnaj, Normo Jean
Od młodego mężczyzny w dwudziestym drugim rzędzie
Który dostrzegł w Tobie coś więcej niż tylko symbol seksu
Więcej niż tylko Marilyn Monroe
**************
                Teraz powrócę do czasów, kiedy jako absolwent uczelni wyższej imałem się różnych zajęć, przeważnie dość kiepsko płatnych i ciężkich. Zaobserwowałem niestety smutną rzecz, że pracodawca widzi w pracowniku "tylko" siłę roboczą, najchętniej tanią. Przez pewien czas pracowałem w firmie rodzinnej, i widziałem, że jestem niesprawiedliwie wynagradzany, ponieważ nie należałem do rodziny.
Powoli i niepostrzeżenie zarażałem swój umysł trucizną myślenia, jakie serwowali mi pracodawcy, oni jakby - żeby użyć słów Eltona Johna - "szczuli mnie pracą ponad siły i szeptali mi do mózgu" że jestem tylko "mięsem armatnim", który nadaje się jedynie do takiej pracy, jaką mi oni łaskawie zaproponują i że jak nie będę miał "wyników", to zawsze znajdą kogoś, kto zajmie moje miejsce.
Ale kiedyś pojechałem  na rekolekcje pod tytułem "Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego". Po raz pierwszy w życiu dopuściłem do siebie świadomość, że Bóg myśli o mnie inaczej niż wszyscy ludzie dookoła mnie! I że wszyscy ludzie się mylą.
Bóg widzi we mnie, w każdym z nas "coś więcej" niż tylko szarą jednostkę zdolną lub niezdolną do pracy, "coś więcej" niż tylko piękne lub mniej piękne ciało, "coś więcej" niż zdrowego lub mniej zdrowego człowieka.Bóg widzi w nas swoje dziecko, swojego syna, swoją córkę.
Nie, żebym znów "zaraził" swój umysł kolejną iluzją, która mi "pasuje", która mi "podchodzi". Jak dla mnie nie jest to kolejna iluzja, jest to Prawda o mnie.


 Wracając do piosenki Eltona Johna, on też pisze o tym, że Marilyn Monroe miała swoje prawdziwe imię (Norma Jean). Jest tak, że świat zabiera nam nasze prawdziwe imię i nadaje nam inne imię, np. związane z wykonywanym zawodem, pracą. Trzeba pamiętać, że to tylko etykietka, że prawdziwe imię nadaje nam Bóg (pisze o tym John Eldredge w "Dzikim sercu").
Dla Boga jesteśmy "kimś więcej" niż bankierem, kelnerką, nauczycielem, itd. Według mnie najbardziej wzruszającym fragmentem tego tekstu jest ostatnie zdanie, w którym Elton John mówi, że dostrzegł w Marilyn "coś więcej" niż tylko piękną kobietę.Bóg jest zakochany w swoim stworzeniu i zawsze widzi w nim "coś więcej" niż my dostrzegamy. Bóg sięga naszej najgłębszej istoty, a Jego plany wobec nas sięgają wieczności.
Josh Mc Dowell napisał kiedyś książkę o Jezusie pt. "Więcej niż Cieśla". Ludzie dookoła Jezusa widzieli w Nim tylko Cieślę, syna cieśli. Ale Bóg widział w Nim "coś więcej", Kogoś więcej. Dlatego powiedział "Tyś jest Mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie". Myślę, że te słowa Bóg kieruje również do każdego z nas. Dlatego ja już wiem, że w oczach Boga jestem "kimś więcej" niż tylko wciąż raczej kiepsko zarabiającym facetem w średnim wieku w dobie kryzysu gospodarczego. I dla mnie Jego opinia jest NAJWAŻNIEJSZA!
I na tym poczuciu wartości mogę wreszcie budować swoją przyszłość, karierę, relacje z ludźmi,itd.

Kolumb, Indie i szukanie partnerki

Krzysztof Kolumb był człowiekiem z wizją, z pomysłem na znalezienie nowej drogi morskiej do Indii. Ale chciał ją znaleźć w niekonwencjonalny sposób, płynąc w dokładnie w odwrotnym kierunku niż wszyscy inni żeglarze. Nikt przed nim nawet nie pomyślał o takim czymś, nawet jeśli wiedział, że Ziemia jest okrągła i teoretycznie płynąc cały czas w jednym kierunku po jakimś czasie znajdziemy się w punkcie wyjścia.
Co innego znać teorię, a co innego zaryzykować wprowadzenie jej w czyn.
Nawiasem mówiąc, istnieje także teoria, że Wszechświat jest "okrągły", że rozszerzając się z jednego punktu zawarty jest w gigantycznej niewyobrażalnie wielkiej kuli i że lecąc z jednego punktu Wszechświata w jednym określonym kierunku po astronomicznie dużej, ale jednak skończonej liczbie lat - znajdziemy się w punkcie wyjścia tak jak żeglarz po rejsie dookoła świata.
Wracając do Kolumba - był to człowiek mający odwagę myśleć inaczej i robić inaczej i był w tym wszystkim przekonywujący, skoro udało mu się uzyskać środki do sfinansowania swej wizji.

Kolumb miał wizję, miał wiedzę, ale cała reszta była niewiadomą i...przygodą. Wielką przygodą. Pewnego dnia jako kapitan wyprawy wyruszył z trzema statkami w nieznane. Zapewne wyobrażał sobie, że jego plan się powiedzie i że skróci drogę do Indii. Wiemy, że zamiast Indii i Hindusów napotkał...Indian i wyspę na Morzu Karaibskim

Czasem mamy w życiu jakieś plany, jakąś wizję, czasem konkretną i czynimy wysiłki, żeby ją zrealizować po swojemu. A potem idziemy "w nieznane" i po drodze napotykamy na niespodziewane "fluktuacje", na coś, co nas zaskakuje, czego nie przewidzieliśmy. Zawsze jest tak w życiu. Rzeczywistość to coś, czego nie potrafimy do końca przewidzieć, zaplanować.
Żeby powrócić do wiodącego tematu tego bloga: mam w umyśle jakiś określony typ kobiety, który mi odpowiada i ten szablon przykładam do wszystkich napotkanych w moim życiu kobiet. Szablon jak to szablon - jest sztywnym wzorcem, który po przyłożeniu do niczego nie pasuje. Wynika to wprost z różnorodności genetycznej ludzi - nie ma dwóch identycznych kobiet na przykład.
Nawiasem mówiąc całe szczęście, że ludzie rozmnażają się płciowo, a nie przez klonowanie - wyobraźmy sobie te chodzące "wykapane mamusie", czyli wierne kopie teściowych;)
No więc wychodzę w świat, żeby znaleźć kobietę swojego życia, która byłaby podobna do aktorki Hollywood, która akurat mi się podoba, i...napotykam na kobiety, które nie są tak samo piękne, ale...mają za to inne zalety.
Tak jak Kolumb - odkrywam zamiast Indii Amerykę, która nie jest od Indii gorsza, ani lepsza - po prostu jest inna.
Znajomy, z kilkudziesięcioletnim stażem w małżeństwie zapytany o kobietę swojego życia, powiedział trzy słowa: "Nie ma takiej". To jakby żywa ilustracja zdania biblijnego " Kobiet jest wiele, a jedna lepsza od drugiej".
Może więc idealna partnerka/partner nie istnieje, może należałoby szukać tych "okruchów idealności" w poszczególnych osobach - każdy człowiek ma "to coś", w każdym można "to coś", co polubimy znaleźć.
Może jest to sposób na polubienie ludzi w ogóle, co mogłoby być z kolei punktem wyjścia do pokochania osoby, która ma "kumulację" takich cech.
Myślę, że łatwo jest kochać ludzi pięknych, dobrych, wrażliwych, sympatycznych - sztuką jest w codziennym życiu akceptować zwykłych, szarych ludzi.

Może wyruszyliśmy w podróż ku ludziom z zamiarem znalezienia idealnej partnerki/partnera. Ale znaleźliśmy innych ludzi. Musieliśmy porzucić swoje stare wizje tak jak Krzysztof Kolumb musiał porzucić swoją wizję Indii na rzecz Ameryki. Inne kontynenty to jak całkiem inne kobiety.
Wierzę, że każdy odnajdzie w życiu swoją "Amerykę", nawet jeśli najpierw chciał znaleźć "Indie".

Lao Tse powiedział: "Nawet najdalsza droga zaczyna się od zrobienia pierwszego kroku"

wtorek, 5 stycznia 2010

Układ zamknięty i pracownica ZUS

W dziale fizyki zwanym termodynamiką napotykamy na pojęcie układów trojakiego rodzaju: układy odizolowane, które nie wymieniają ani masy, ani energii z otoczeniem; układy zamknięte, które wymieniają tylko energię;  i układy otwarte, które wymieniająz otoczeniem i masę i energię.
Na przykład nasza Ziemia w stosunku do Układu Słonecznego jest układem zamkniętym - dociera do niej jedynie energia pochodząca ze Słońca. Ziemia nie wchodzi w "fizyczny kontakt" z żadnym innym ciałem niebieskim, czasem tylko jakiś meteoryt spadnie, albo jeszcze drobniejszy pył kosmiczny. I całe szczęście - takie "spotkania" mogą być bardzo dramatyczne w swoich skutkach dla życia na Ziemi - chociażby 70 milionów lat temu wtargnięcie w atmosferę Ziemi komety lub asteroidy spowodowało zagładę dinozaurów.

Po tym abstrakcyjnym wstępie, jakby żywcem wyjętym ze znienawidzonej lekcji fizyki, teraz opiszę pewne doświadczenie.
Otóż kiedyś załatwiałem jakąs sprawę w ZUSie i pani z okienka odesłała mnie do któregoś z pokoi, powiedzmy 305.
Zachodzę tam, mówię o co mi chodzi i kątem oka obserwuję jedną z kobiet. W ogóle w pokoju były trzy panie - dwie starsze, zapewne mężatki i jedna młodsza, która na "dzień dobry", jak tylko pojawiłem się w drzwiach, obrzuciła mnie głodnym spojrzeniem. Bardzo głodnym spojrzeniem. Zapewne byłem tego dnia jedynym facetem, który pojawił się w tym pokoju, może jedynym, którego widziała w swojej nudnej i sfeminizowanej pracy.
Popuściłem wodze fantazji i określiłem jej "typ":
A więc był to typ dziewczyny, która w średniej szkole nie odrywa nosa od książek i nauki, która nie umawia się z chłopakami, która ma kompleksy, słowem - jest typową samotną"kujonką". Po skończeniu szkoły, a może i studiów (na których znów nie odrywa nosa od książek), ląduje w jakiejś pracy, gdzie nawet nie ma okazji na poznanie faceta.
Jednak "natury się nie oszuka" i kobieta taka może dla kompensacji swojej samotności marzyć po cichu o księciu z bajki, który wyrwie ją z tej samotności; może nawet czytać romanse, oglądać komedie romantyczne, etc. i...nic poza tym nie robić.

Przypadek takiej postawy przypomina mi....układ zamknięty, o którym na początku wspomniałem. Układ ten charakteryzuje się wymianą z otoczeniem jedynie energii, bez wymiany masy.
Mówiąc prościej, dziewczyna taka ogranicza swoje kontakty z ludźmi jedynie do rozmów z koleżankami z pracy, członkami rodziny i może jeszcze jakimiś znajomymi, lub przy okazji załatwiania jakichś urzędowych spraw, czy...zakupów w sklepie.
Żadne z tych kontaktów nie dają cienia szansy na wyrwanie się jej z samotności. Chyba tylko jakiś cudowny przypadek, zbieg okoliczności mógłby tę rutynę przerwać poznaniem jakiegoś faceta.

Mamy więc do czynienia z typowym "układem zamkniętym".
Co można zmienić?
W przypadku Ziemi jej stan "układu zamkniętego" będzie trwał najprawdopodobniej już do końca świata i tak jest dobrze dla naszego bezpieczeństwa.
Ale w przypadku wyżej wspomnianej dziewczyny, czy tysięcy jej podobnych, możliwe jest przejście z "układu zamkniętego" do "układu otwartego".

Podam taki przykład:
Ponad rok temu w ramach wolontariatu na Ukrainie zajmowałem się opieką nad dziećmi. Był tam jeden chłopiec, typowy samotnik bujający w obłokach, który nad wspólną zabawę z innymi dziećmi przedkładał to, co miałem do zaproponowania, czyli składanie origami. Chłopiec ten podczas zajęć siedział więc przeważnie w salce plastycznej, którą się opiekowałem.
Ale pewnego szczególnie pięknego słonecznego dnia nie wytrzymałem i powiedziałem do niego: "Chłopie! Taka ładna pogoda, a ty tu siedzisz. Idziemy na zewnątrz!". I rzuciwszy papier i całe to składanie wyszliśmy do innych dzieci.
Potem ten chłopiec przyszedł do mnie i powiedział: "Proszę pana, nauczyłem się właśnie skakać na skakance" i tu zaprezentował mi dość niezgrabnie wyglądający pokaz skakania, ale najważniejsze w tym wszystkim było to, że chłopiec wyszedł ze swojego "stanu zamkniętego" do przynajmniej częściowo "otwartego".
Była to dla mnie bodajże najpiękniejsza chwila podczas całego tego wolontariatu.

Chyba olbrzymia większość ludzi "nikogo sobie nie znalazła", bo jest bardziej "układem zamkniętym"niż przynajmniej "układem częściowo otwartym".
W swoich postanowieniach noworocznych na wpół intuicyjnie skupiłem się na tych działaniach, które w założeniu mają sprawić, że wyjdę ze swojego zamknięcia, jakiejś towarzyskiej izolacji obracania się od lat w tym samym  gronie. Mówiąc wprost - nauczę się paru umiejętności i jakby "po drodze" poznam nowe osoby. Na okazję ku temu nie musiałem długo czekać - dwa dni temu dostałem telefon od kolegi, że jego znajome szukają partnerów do nauki tańca.
A więc zmiana, jaką chcę osiągnąć, polega na byciu "bardziej otwartym". (Proszę, nawet w potocznym języku używamy podobnych porównań: "bycie zamkniętym w sobie", "bycie otwartym na innych").

Na koniec jeszcze prosta uwaga: bycie zamkniętym na innych oznacza najczęściej bycie zamkniętym...w domu. A w domu, jak wiadomo, jest jeszcze internet, który może stać się bardzo kuszącą namiastką, ale tylko namiastką realnych relacji z drugą osobą, czy w ogóle z ludźmi. Sam poniekąd wpadłem częściowo w tę pułapkę.
Łatwiej jest napisać komuś parę słów w zaciszu domu, niż wyjść z domu i poznać kogoś.

Wiadomo, nie należy przesadzać też w drugą stronę i być układem "otwartym na wszystkich". Jakaś selekcja musi być!

Ktoś powiedział: "Jeśli chcesz być szczęśliwy, stosuj się do porad, jakie dajesz innym";)

niedziela, 3 stycznia 2010

Czyściec i dojrzewanie do miłości

 Ostatnio, dość niespodziewanie, na jednym z portali społecznościowych zostałem wybrany na właściciela grupy "Dusze czyśćcowe", poświęconej popularyzacji wiedzy o sposobach pomocy duszom cierpiących w czyśćcu.
Definicja czyśćca zawiera w sobie informację o "dojrzewaniu do miłości", aby móc oglądać Boga twarzą w twarz w Niebie. Takie dojrzewanie okupione jest oczyszczającym cierpieniem w długim okresie czasu (według objawień prywatnych cierpienie takie może trwać nawet setki lat). Czasem to cierpienie jest tak wielkie, że osoby, które przekazują takie objawienie często komentują: "Gdybym nie wiedział, że to czyściec, pomyślałbym, że to piekło".

Jak to się ma do wiodącego tematu tego bloga, czyli stosunków damsko-męskich? Otóż do miłości człowieka, i to tego najważniejszego w naszym życiu - też trzeba dojrzewać. I też dzieje się to w okresie dłuższego czasu. Generalnie im dłuższe dojrzewanie, tym miłość doskonalsza. To takie idealistyczne i optymistyczne założenie, mam nadzieję, że w moim przypadku zakończone happy endem.
Bóg nie jest bezlitosnym sadystą - jeśli wkłada komuś do umysłu i serca jakieś pragnienie, to ma On równocześnie moc sprawczą, aby to pragnienie zrealizować...w swoim czasie.

Koh 3:1-8
 Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem:
 Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasądzono,
 czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania,
 czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów,
 czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju.
(BT)
Pnp 2:10-14
 Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź!
 Bo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic, i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
 Drzewo figowe wydało zawiązki owoców i winne krzewy kwitnące już pachną. Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały, w szczelinach przepaści, ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos! Bo słodki jest głos twój i twarz pełna wdzięku.
(BT)

piątek, 1 stycznia 2010

Czy małżeństwa kojarzone są w...Niebie?

 Niektóre portale randkowe, albo - bardziej ambitniej - internetowe biura matrymonialne, starają się kojarzyć pary pod względem wspólnych cech charakteru, zainteresowań, podejścia do życia, itp. Żeby określić te "parametry", klient poddawany jest często bardzo rozbudowanym testom.
Tak więc biura te spełniają funkcję nowoczesnej "swatki".
Czy to ma sens?
Dawniej to rodzice wybierali dzieciom życiowym partnerów według ich racjonalnego widzimisię (np. po to, żeby połączyć pola sąsiadujących ze sobą rodzin). Nie było tu miejsca na romantyczność, trzeba było się podporządkować.
Były też kobiety zwane "swatkami", które zajmowały się kojarzeniem par według ich intuicji na temat "kto do kogo pasuje".
Ale najwyższym poziomem "swatania" jest to, o czym jest napisane  w poniższym biblijnym fragmencie. Jest tam mowa o tym, że to Bóg dobiera małżonków, w tym konkretnym przypadku Izaaka i Rebekę. Mówi się czasem o idealnie dopasowanych partnerach: "oni są stworzeni dla siebie". Może coś w tym jest?


Rdz 24:37-67
 Pan mój kazał mi przysiąc, że spełnię takie polecenie: Nie wolno ci wziąć żony dla mego syna spośród kobiet Kanaanu - kraju, w którym przebywam, lecz masz udać się do rodziny mego ojca, do moich krewnych, i stamtąd wziąć żonę dla mego syna.
Gdy zaś rzekłem memu panu: A jeśli taka kobieta nie zechce pójść ze mną - odpowiedział mi: Pan, któremu służę, pośle z tobą swego anioła i sprawi, że zamiar twój ci się powiedzie, że weźmiesz żonę dla mego syna z rodziny mojej, z rodu mojego ojca.
 Będziesz zaś zwolniony z przysięgi, jeśli przyjdziesz do mych krewnych, a oni ci jej nie dadzą; tylko wtedy będziesz zwolniony z przysięgi.
 Gdy więc dziś przyszedłem do źródła, modliłem się: Panie, Boże pana mego Abrahama, jeśli taka wola Twoja, spraw, abym dopiął celu podróży, którą odbywaOto jestem u źródła. Niech więc stanie się tak, żeby ta dziewczyna wyszła czerpać wodę. A gdy jej powiem: Daj mi się napić trochę wody z twego dzbana, niechaj mi powie: Pij ty, a i wielbłądy twe napoję; będzie to ta kobieta, którą Pan wybrał dla syna pana mojego.Zaledwie przestałem tak w duchu się modlić, ukazała się Rebeka z dzbanem na ramieniu i zeszła do źródła, aby czerpać wodę. Wtedy powiedziałem do niej: Daj mi pić.
Ona zaś szybko nachyliła swój dzban i powiedziała: Pij, a potem napoję także twe wielbłądy. I napiłem się, i wielbłądy moje napoiła.
A gdym ją zapytał: Czyją jesteś córką, odpowiedziała: Jestem córką Betuela, syna Nachora, którego urodziła mu Milka. Włożyłem więc kolczyk w jej nozdrza i bransolety na jej ręce. A potem padłem na kolana i oddałem pokłon Panu; i dziękowałem Panu, Bogu pana mego Abrahama, że poprowadził mnie drogą właściwą, abym wziął bratanicę pana mego za żonę dla jego syna.
A teraz powiedzcie mi, czy chcecie okazać panu mojemu prawdziwą życzliwość; a jeśli nie - powiedzcie, a wtedy udam się gdzie indziej.
Wtedy Laban i Betuel tak odpowiedzieli: Ponieważ Pan tak zamierzył, nie możemy ci powiedzieć nie lub tak.masz przed sobą Rebekę, weź ją z sobą i idź. Niechaj będzie ona żoną syna pana twego, jak postanowił Pan.
Gdy sługa Abrahama usłyszał te ich słowa, oddał pokłon Panu. Po czym wyjąwszy srebrne i złote klejnoty oraz szaty, dał je Rebece; a bratu i matce jej ofiarował kosztowności.
 Potem on i ci, którzy z nim przybyli, najadłszy się i napiwszy, udali się na spoczynek. A gdy wstali rano, rzekł sługa Abrahama: Pozwólcie mi wrócić do mego pana.
Odpowiedzieli brat i matka dziewczyny: Niechaj pozostanie ona z dziesięć dni, zanim odejdzie. Ale on przynaglał mówiąc: Nie zatrzymujcie mnie wy, skoro Pan pozwolił mi dopiąć celu mojej podróży. Pozwólcie mi odejść i wrócić do mego pana.
Wtedy oni rzekli: Zawołajmy dziewczynę i zapytajmy ją samą.
Zawołali zatem Rebekę i spytali: Czy chcesz iść z tym człowiekiem? A ona odpowiedział: Chcę iść.
Wyprawili więc Rebekę, siostrę swoją, i jej piastunkę ze sługą Abrahama i jego ludźmi.
Pobłogosławili Rebekę i tak rzekli: Siostro nasza, wzrastaj w tysiące nieprzeliczone: i niech potomstwo twoje zdobędzie bramy swych nieprzyjaciół!
Po czym Rebeka i jej niewolnice wsiadły na wielbłądy i ruszyły w drogę za owym człowiekiem. Sługa Abrahama zabrał więc Rebekę i odjechał.
A Izaak, który naówczas mieszkał w Negebie, właśnie wracał od studni Lachaj-Roj; wyszedł bowiem pogrążony w smutku na pole przed wieczorem. Podniósłszy oczy ujrzał zbliżające się wielbłądy.
Gdy zaś Rebeka podniosła oczy, spostrzegła Izaaka, szybko zsiadła z wielbłąda i spytała sługi: Kto to jest ten mężczyzna, który idzie ku nam przez pole? Sługa odpowiedział: To mój pan. Wtedy Rebeka wzięła zasłonę i zakryła twarz.
Kiedy sługa opowiedział Izaakowi o wszystkim, czego dokonał, Izaak wprowadził Rebekę do namiotu Sary, swej matki. Wziąwszy Rebekę za żonę, Izaak miłował ją, bo była mu pociechą po matce.
(BT)

Zauważmy: Izaak, żeby "dostać" swoją żonę, nie musiał właściwie nic robić, nawet z domu się ruszać - wszystko za niego zrobili inni: Bóg, słudzy, a nawet anioł;)


Jednak najbardziej dobitnym zdaniem potwierdzającym tezę, że to Bóg dobiera pary jest zdanie z Księgi Tobiasza 6,18: "Nie bój się, ponieważ od wieków jest ona przeznaczona dla ciebie"

 Ktoś kiedyś powiedział, że "małżeństwa są  kojarzone w niebie, ale szczegóły i tak trzeba dopracowywać na ziemi".