wtorek, 16 marca 2010

Mercedesy i maluchy

W czasach mojego dzieciństwa w świecie motoryzacji maluch (Mały Fiat 126p)był synonimem czegoś, na co może pozwolić sobie prawie każdy (dlatego chyba większość samochodów poruszających się wtedy po polskich szosach to właśnie maluchy. Natomiast synonimem dobrobytu, czegoś, na co mogła pozwolić sobie tylko elita (zawodowa i finansowa) był Mercedes.
Do czego zmierzam, albo jak to się ma do "jedynie słusznego i wiodącego tematu tego bloga", czyli stosunków damsko-męskich?
Otóż w dobieraniu partnerów każdy i każda, ale to dosłownie, zachowuje się jak ktoś, kto ma określone "środki", za które kupuje, albo lepiej: wymienia partnera/partnerkę.
Dobór partnerów jest - nie oszukujmy się - dobrze przemyślanym handlem zamiennym.
Innymi słowy kobieta wysyła sygnał: ja ci daję swoją urodę, wykształcenie, młodość; a ty mi tutaj dawaj zaraz prestiż zawodowy, pieniądze, siłę i dobre geny dla naszych dzieci.
Czy jest to złe, lub przynajmniej niewłaściwe?
Myślę, że nie, bo na "doborze naturalnym" bazuje cały sens i postęp ewolucji i to nie tylko u człowieka, ale w całej przyrodzie ożywionej: zawsze wybiera się najlepszego z możliwych partnera/partnerkę.
Innymi słowy nikt obdarzony hojnie przez los i naturę nie będzie zaniżał swojej wartości wiążąc się z "wybrakowanym", "niewydarzonym", czy po prostu chorym, czy mało inteligentnym/bogatym partnerem. Działa to w obie strony.

W świetle tych "mądrości" każdy, kto jeszcze nie znalazł swojej drugiej połówki, niech zrobi sobie teraz "rachunek sumienia", przegląd z przeszłego życia, kiedy wybierał i był wybierany:
Przez jakie osoby byłem wybierany?
Jakie osoby mnie podrywały, wykazywały mną swoje zainteresowanie?
Czy odrzucałem je z tego powodu, że nie mają tych cech fizycznych, materialnych i intelektualnych jakich szukam w kobiecie/mężczyźnie swojego życia?
I przeciwnie:
Jakimi osobami ja się interesuję?
Czy to, że jeszcze nie natrafiłem na swoją drugą połówkę wynika z rozminięcia się z zainteresowaniem: osoby, którymi się interesuję, nie interesują się mną i na odwrót?
Czy miałem zbyt wygórowane wymagania wobec płci przeciwnej?
Czy nigdy nie schodzę poniżej pewnego pułapu w doborze partnera/partnerki, bo tak dyktuje mi wewnętrzny głos doboru naturalnego?
Ale też czy zawyżałem swoją wartość, przez co miałem zbyt wysokie mniemanie o sobie, które przekładało się na zbyt wysokie wymagania wobec płci przeciwnej?
Czy moje wykształcenie, zawód i pozycja materialna nie stawia zbyt wysokiej poprzeczki kandydatom/kandydatkom na moją drugą połówkę, poprzeczki, której mało kto, lub nawet nikt ze znanych mi realnych osób może sprostać?
Jeżeli postawiłem swojej wymarzonej/wymarzonym kandydatce/kandydatowi poprzeczkę na wysokości powiedzmy 2,34 metra, to nie ma się co dziwić, że nawet wybitne jednostki będą miały problem ze skokiem nie strącającym tej poprzeczki.

I jeszcze jedna uwaga: większość współczesnych dobrze wykształconych i dobrze zarabiających kobiet wpada w pułapkę nie obniżania swojej wartości, co w praktyce przekłada się na to, że prawie nigdy nie zwiążą się z kimś, kto zarabia mniej, lub kto nie dorównuje im w wykształceniu. Znam kilka przypadków rozwodów, gdy ktoś nie sprostał tym pułapom.
Zawsze w takich wypadkach działa okrutne, ale i poniekąd mądre prawo doboru naturalnego.

O.K. - ja też zrobiłem sobie powyższy "rachunek sumienia" i muszę przyznać, że moim problemem jest to, że prawie zawsze rozmijałem się z wzajemnym zainteresowaniem: osoby, którymi się interesowałem nie interesowały się mną i odwrotnie.
Łatwo się domyśleć, że mam dość wyśrubowane wymagania, a równocześnie nie mam (na razie) podstaw, by aż tak bardzo się "cenić na rynku" doboru naturalnego.

Bo każdy ma określone ograniczone środki wymiany, za które "kupuje sobie" partnera/partnerkę. Niektórym wystarcza na "Malucha", niektórzy mogą pozwolić sobie na "Mercedesa". "M" jak Miłość to niestety -nie czarujmy się - okrutne prawo doboru naturalnego. Nie jestem tu cynikiem, ale realistą i co nieco w życiu widziałem.
No dobrze, więc na razie jestem postrzegany przez kobiety jak "Maluch". Wnioskuję to z autopsji.
Ale w głębi duszy czuję, że jestem "Mercedesem" i nigdy nie schodzę z pewnego pułapu.
To, że jestem "kimś więcej niż Maluch" muszę jednak udowodnić osiągając jakiś sukces.
Ten dysonans, ten wewnętrzny konflikt jest silny, ale nie kończy się na frustracji, sięga głębiej do mojej motywacji i podstaw mojej filozofii życiowej.
Zadaję sobie takie oto pytania:
Czy warto się tak wysilać?
Czy wyścig szczurów to dla mnie?
I czy nagroda w postaci "wypasionej partnerki" to wystarczająca nagroda za mój życiowy wysiłek?
I czy jeśliby znalazł się ktoś jeszcze lepszy ode mnie, to czy mój wysiłek straciłby sens?
Biblia powiada: "w dobrych zawodach wystąpiłem"
Właśnie - nie wystarczy wystąpić w jakichkolwiek, byle jakich zawodach, np. w "wyścigu szczurów"
Bo kiedy taki wyścig się skończy, nadal pozostanę szczurem.
Owe "dobre zawody", o których wspomina Biblia to zawody, w których nagrodą jest coś trwałego, nieprzemijalnego, wręcz wiecznego.
Te fascynujące zawody kazały niektórym Apostołom pozostawić swoje żony "na progu domu" i wyruszyć w nieznane z Mistrzem.
Nie mówię tu tylko o wyborze małżeństwo/kapłaństwo, ale o życiowe priorytety.
Może już mi się znudziło to ciągłe napięcie, zabieganie o względy kobiet, które mnie nie chcą i które są przez to niedostępne niczym lody dla dziecka bez kieszonkowego?
Może znam inne zawody, w których mogę wystąpić i występuję?
Jak powiedział Michał Anioł: "Sztuka zastępuje mi żonę". Innymi słowy są jeszcze inne wartości niż pełne napięcia wysilanie się w wyścigu doboru naturalnego.

Kiedy nie można "trafić" w życiu na właściwą osobę, to można zrobić dwie rzeczy: albo obniżyć swoje wymagania, tak by obejmowały one osoby, które się mną interesują, albo podwyższyć swoją wartość przez jakieś osiągnięcie. To jak w zbiorach matematycznych: niektóre nachodzą na siebie, niektóre się wykluczają.
Może nie mam pomysłu na sposób jak obniżyć swój "pułap" tak, aby być w zgodzie z samym sobą?
I może nie mam pomysłu, albo go skutecznie nie realizuję jak podwyższyć swoją wartość?
Może (i na pewno) nie spotkałem tej właściwej osoby, przy której powyższe dywagacje, konflikty i napięcia ustąpiłyby za jednym jej dotknięciem?